niedziela, 31 sierpnia 2014

#cinque.


  Biorę głęboki wdech i jakkolwiek staram się zebrać myśli. Doskonale widzę jego wyraz twarzy świadczący tyle, że nie jest zadowolony z faktu iż nie zastał mnie w domu. Chyba ślepy wyczułby tą atmosferę jaka była między nami. A ta była okropnie napięta i mało przyjemna. Mimo to, nie mogłam dać po sobie niczego poznać. Nie mogłam powiedzieć mu przecież prawdy, choć trzeba było przyznać, że wyjątkowo sobie na to zasłużył.
 -Więc gdzie byłaś?-przerywa głuchą ciszę
 -Skorzystałam trochę z uroków weekendów i mnie poniosło.-dukam pewnie patrząc mu prosto w oczy
 -Nie byłaś u Chiary.-mówi beznamiętnie mi się przyglądając
 -Chiara nie jest moją jedyną znajomą.-wtrącam
 -A może to był znajomy?-pyta z bezczelnym uśmieszkiem
 -Czy ty coś insynuujesz?
 -Ależ skąd kochanie. Chcę po prostu dowiedzieć się gdzie była moja ukochana żona tej nocy.
 -Skąd to nagłe zainteresowanie? Ostatnimi tygodniami jakoś specjalnie się mną nie przejmowałeś.-mówię
 -Masz kochanka?-pyta nagle bez zbędnych ogródek
 -Oszalałeś?
 -Który to? Może to ten Polaczek, który pożerał cię wzrokiem na bankiecie i dla którego byłaś wczoraj na meczu?
Spoglądam na niego kompletnie zszokowana. Nie miałam pojęcia skąd wiedział, że dnia wczorajszego byłam na mecz, a już tym bardziej o tym, że rozmawiałam z brunetem po meczu. Śledził mnie? To było chyba bardzo prawdopodobne. I szczerze mówiąc, wcale by mnie nie zdziwiło.
 -Zgadłem skarbie?
 -Śledzisz mnie?-spoglądam na niego z wyrzutem
 -Jak długo ten Polaczek posuwa moją żonę?
 -A jak długo ty posuwasz pół Piacenzy?!-nie wytrzymuję i podnoszę ton głosu
 -Nic ci do tego.
 -Ach tak?-kręcę kpiąco głową- Jak ma na imię ta ostatnia z którą wpadłeś, Monica?
 -Nie bądź śmieszna.
 -To ty nie udawaj pana wszechświata bo nim nie jesteś.-warczę
 -Nie podnoś głosu bo gdyby nie ja tkwiłabyś w jakiejś kawalerce w mało ciekawej dzielnicy miasta z jakimś bezrobotnym Polaczkiem.
 -Tak, rzeczywiście, gdyby nie ty mieszkałabym pod mostem bo przecież sama wcale na siebie nie zarabiam i nie posiadam własnej firmy!
 -Gdyby nie ja, byłabyś nikim kochanie.-mówi wymuszając uśmiech, a gdy podchodzi w moim kierunku wyczuwam delikatną woń whisky. Nie miałam kompletnego pojęcia co zrobić. Co powiedzieć. Miałam kompletną pustkę w głowie, ale wiedziałam jedno. Nie mogłam za nic w świecie dać po sobie poznać, że trafił w sendo sprawy. Po prostu to nie mogło wyjść na jaw.
 -No przyznaj się, ile razy cię już przerżnął ten siatkarzyna.
 -Mnie insynuujesz jakieś kretyńskie romanse, a sam zabawiasz się na prawo lewo!
 -Nie twój zakichany interes co robię, beze mnie byłabyś nikim, więc nie waż się podnieść na mnie głosu suko!-wrzeszczy, po czym z pełną furią i nienawiścią zarówno w głosie jak i w oczach z pełnym impetem wymierza mi swoją dłonią siarczystego polika. Po tym ciosie kulę się łapiąc się za policzek czując ciepła i lepką ciecz spływającą z kąciki moich ust. Podnoszę przerażona wzrok w kierunku tego potwora, który był rzekomo moim mężem. Jednak w jego wzroku nie odnajduję zupełnie nic, a to jest najbardziej przerażające. Kiedyś wydawać się mogło, że mogłam w jego spojrzeniu znaleźć ciepło i uczucie, a dziś w jego oczach nie było nic poza obojętnością, chłodem, a teraz i nienawiścią. W tej chwili wszystko stało się dla mnie jasne. To przelało wszelką czarę goryczy. Wraz z tym co zrobił dał kres tej farsie jaką było to małżeństwo.
 -Koniec.-wyduszam z siebie cicho- To koniec.-dodaję pewniej, a jego wzrok tężeje
 -Chyba oszalałaś.
 -Nie, wręcz przeciwnie.-mówię by po chwili chwycić torebkę i wybiec z mieszkania. Nie oglądam się z siebie tylko pędzę jak szalona przez korytarz aż do windy wciskając jak szalona guziki. Serce o mało co nie wyskoczy mi z piersi, gdy słyszę w oddali kroki. Gdy drzwi się rozsuwają niemal wpadam do środka i czym prędzej wciskam przycisk. Każda kolejna minuta spędzona w tym ciasnym pomieszczeniu wydaje się być wiecznością, po dwóch przystankach przy których o mało co nie dostałam zawału wreszcie docieram na piętro o numerze zero i biegiem pokonuję odległość jaka dzieli mnie od samochodu. Z piskiem opon opuszczam podziemny parking i jadę w bliżej nieznanym mi kierunku. Zatrzymałam się dopiero po kilkunastu minutach szaleńczej jazdy w czasie której złamałam co najmniej szereg przepisów drogowych. Dopiero po chwili spostrzegłam się, że znajduję się na samych obrzeżach miastach w okolicach trzygwiazdkowego hotelu w którym po chwili bookuje pokój na nazwisko swojej przyjaciółki. Otwieram pokój kartą by po chwili paść na łóżko i zacząć cicho szlochać. Minęła dopiero dłuższa chwila zanim zdołałam się uspokoić. Do tego także zmusiło mnie pukanie do drzwi, w których ujrzałam jedyną osobę, jaką pragnęłam w tej chwili zobaczyć.
 -O mój boże Lili, co się stało?!-niemal natychmiast wyrzuca z siebie widząc mój wielce opłakany stan- Co z twoim ustami? Nie.. czy to te dupek ci to zrobił?!
Po prostu nie wytrzymałam. Nie umiałam z siebie wydusić ani jednego, najmniejszego słowa. Jedyne co potrafiłam w tej chwili zrobić to wybuchnąć cichym płaczem, który przemienił się w żałosne szlochanie w rękaw przyjaciółki. Nie wiem ile czasu minęło. Nie wiem ile siedziała obok mnie i po prostu w ciszy znosiła moje żale. Wnioskując po tym, że za oknem nie można było dostrzec w zasadzie niczego prócz lampy oświetlającej ulice gdzieś w oddali spowitej w mroku nocy. Dopiero po tak długim czasie byłam w stanie cokolwiek powiedzieć. Wtedy wszystko to, co mnie hamowało nagle zniknęło i mówiłam. Jak najęta przez dobrych kilkanaście minut. I wtedy zapadła cisza. Widziałam na twarzy Chiary jak przetrawia wszystkie informacje jakie jej dostarczyłam. Widziałam jak na jej twarzy z przerażenia rośnie wściekłość i co najmniej chęć mordu. Szczerze powiedziawszy w tej chwili też miałam ochotę wpaść do mieszkania i zrobić mu krzywdę, o wiele gorszą niż ta, którą uczynił mnie.
 -Mam ochotę go zabić.-warczy okropnie zła- Musisz się z nim rozwieść Lil, nie masz wyjścia. Ten gnój powinien dostać za swoje, nie dość, że zdradza cię na prawo i lewo i za chwilę zostanie tatusiem to jeszcze cię uderzył!
 -Zostanie ojcem?-powtarzam nie wierząc tym słowom
 -Nie wiedziałaś prawda?-wzdycha i spogląda w moim kierunku współczująco- Dowiedziałam się tego ostatnio i to całkiem przypadkiem. On wcale nie jeździ na żadne zagraniczne delegacje, a w Piacenzie nie pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jak się dowiedziałam to od jakiegoś roku cię zdradzał, a ona jest w szóstym miesiącu ciąży. Przykro mi.
Nie potrafię wydusić z siebie ani słowa. Moje myśli zostały zalane przez falę tysiąca, a może i miliona różnorakich myśli. Ale przede wszystkich w sercu pojawił się jeszcze większy i przeszywający niemal całe ciało ból. Nie kochałam go, ale mimo wszystko to był kolejny już cios poniżej pasa. Kiedy jeszcze między nami było wszystko dobrze marzyłam o dziecku, ale on twierdził, że nie jest gotów zostać ojcem. I chyba właśnie dlatego poczułam się w tej chwili jakby ktoś mnie skopał, a do tego przejechał walcem.
 -Jak mogłam być aż tak naiwna, jak...-mówię cicho
 -Nie miałaś szans by się tego dowiedzieć, zbyt dobrze to przed tobą ukrywał.
 -I gdyby nie ty, pewnie jeszcze długo żyłabym w nieświadomości.-kręcę głową z niedowierzaniem, a pod powiekami czuję słone łzy.
 -Jesteś piękną, inteligentną kobietą, masz jeszcze całe życie przed sobą. Jestem pewna, że trafisz na wspaniałego faceta.-ściska moją dłoń pokrzepiająco się uśmiechając
 -A co jeśli.. jeśli już to zrobiłam?-pyta cicho, a przyjaciółka spogląda na mnie pytająco. Musiałam wreszcie to komuś powiedzieć. Musiałam się wygadać. Nie mogłam dłużej wytrzymać, a wiedziałam, że Chiara będzie w stanie mnie zrozumieć. A przede wszystkim wysłuchać. Bo tego właśnie potrzebowałam.
 -Zakochałaś się w nim?-pyta nagle
 -Nie wiem.-wzdycham
 -A on kiedykolwiek powiedział ci, że.. no wiesz.
 -Generalnie to nasza relacja to czysty romans. Bez większych emocji.
 - Proszę cię, uważaj bo wiesz jacy są faceci. Kiedy tobie się wydaje, że jest wszystko pięknie i jak w bajce im może chodzić tylko o jedno.
 -Nie wydaje się taki być.-kręcę głową
 -Czegoś byś nie zrobiła to przecież wiesz, że jestem obok gotowa do pomocy.-unosi kąciki ust ku górze- Ale najpierw rozpraw się z tym cholernym gnojem, a potem kochana możesz szaleć do woli.
 -Wiem i nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna Chiar.-wysilam się na uśmiech- W takim razie mam ochotę się czegoś napić.
Po wszystkich wydarzeniach tego dnia, po wszelkich informacjach, które kompletnie zburzyły mój dotychczas ułożony świat jedyną rzeczą na jaka miałam w chwili obecnej ochotę to zapić swoje wszelkie smutki, troski i roztargnienia w szklance alkoholu. Oczywiście na jednej się nie skończyło. Wypijałam i nalewałam kolejne. Chiara po wypiciu butelki whiskey spasowała, ja po prostu nie mogłam i nie chciałam. Umiar znalazłam dopiero, gdy opróżniłam ostatnią butelkę tym samym wykorzystując wszelkie dostępne w zasięgu ręki zapasy alkoholu. Zupełnie upita i rozbita nie wiedzieć kiedy usnęłam leżąc w poprzek łóżka.
Promienie słoneczne wpadające przez okno oraz przeraźliwy ból głowy, który wydawał się roztrzaskiwać moją głowę na miliony kawałeczków powitał mnie o poranku. W przerażeniu rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu przyjaciółki, jej osobę ujrzałam dopiero po chwili, gdy pojawiła się w drzwiach do pokoju z drobnymi zakupami.
 -Kupiłam ci coś na kaca mordercę, a do tego jakieś drobne kosmetyki bo rozumiem, że nie wzięłaś niczego ze sobą.
 -Skarb nie przyjaciółka!-rzucam krzywiąc się, gdy wypite ilości alkoholu dają o sobie znać
 -Dzwoniłam do Filipo i Alessandro do wieczora jest poza domem. Jeśli chcesz..
 -Raczej nie zamierzam tam mieszkać.-wtrącam na co przyjaciółka kiwa głową. Daje mi chwilę po czym doprowadzam się do względnego ładu, doskonale widząc w lustrze podkrążone i opuchnięte od płaczu oczy, a także zmarnowaną, bladą twarz. Nawet makijaż nie był w stanie do końca ukryć opłakanych skutków picia bez umiaru. Wkładając na nos czarne raybany wraz z brunetką opuszczam swoją tymczasową siedzibę. Po kilkunastu minutach jazdy samochód staje. Chiara spogląda na mnie pytająco, na co jedynie odpowiadam jej delikatnym skinięciem głową, a ona znika. Po kilku minutach dostaję od niej znak iż w mieszkaniu panuje absolutna cisza. Biorę głęboki wdech i udaję się ku górze. Bez większych sentymentów i skrupułów pakuje wszelkie swoje rzeczy do walizek z pomocą przyjaciółki. Gdy wszystko zostaje skrzętnie zapakowane staję przed komodą na której stoi całkiem sporo oprawionych w ramki zdjęć. Na jednym z nich widzę szalenie szczęśliwą i wydawać się mogło zakochaną dziewczynę w pięknej białej sukni, a obok niej stoi w idealnie skrojonym garniturze grecki Bóg, nie mniej szczęśliwy niż ona. Szkoda, że ta fotografia należała już do przeszłości. Pod wpływem impulsu strącam wszystkie te wspomnienia, a już po chwili na podłodze roi się aż od szkła. Wszystko to zostało zniszczone w kilka sekund, tak samo jak moje życie. Odwracam się na pięcie i wędruje ku jednej z szaf z której wyciągam kilka albumów ze zdjęciami. W ekspresowym tempie rozpalam w kominku, a już po chwili wszystkie te wspomnienia płoną i zostaje z nich tylko popiół. Bo są dokładnie tyle samo warte, co i to co właśnie z nich zostało. Zabieram ze sobą swoją ukochaną kocicę i wraz ze swoimi rzeczami opuszczam mieszkanie. Po ponad godzinie błąkania znajduje coś dla siebie, swoją przystań przez najbliższych kilka dni, jak nie miesięcy.
 -I co teraz?
 -Teraz? Muszę znaleźć dobrego prawnika i wreszcie zamknąć ten cholerny rozdział w swoim równie beznadziejnym życiu. I w końcu być szczęśliwą.
 -Zuch dziewczyna.-uśmiecha się Włoszka- Niech ten gnój ma za swoje, należy mu się.
 -I tak wiem, że mi nie odpuści i będzie próbował jak najbardziej wszystko utrudnić.
 -On w tej sytuacji akurat nie ma nic do gadania, bo to nie ty jesteś w ciąży z kochankiem, a do tego nie podniosłaś na niego ręki tylko on na ciebie. Nawet najlepszy adwokat świata mu nie pomoże.
 -Najchętniej bym go teraz rozszarpała i zniszczyła, ale po prostu chcę się od niego uwolnić i zacząć wreszcie żyć. Tylko tyle.
 -Będziesz tego słono żałował, ja już tego przypilnuje.-mówi Chiara i choć nie udziela mi się aż tak wielka chęć zemsty to nie da się ukryć, że Alessandro powinien odpokutować za wszystkie moje krzywdy. Po prostu sobie na to zasłużył i to właśnie zamierzałam zrobić. Zadać mu dokładnie taki sam ból jaki sprawiał mnie od kilkunastu miesięcy. Sprawić by cierpiał od własnej broni.
Nazajutrz po ponad dwóch godzinach rozmów opuściłam gabinet jednego z najlepszych specjalistów w kwestiach rozwodów. To był dzień w którym pragnęłam rozpocząć na nowo swoje życie i dać kres tej wegetacji, jaką dotychczas toczyłam. Chciałam odnaleźć swój własny osobisty sens życia jaki zgubiłam gdzieś po drodze i nijak nie potrafiłam go odnaleźć. A przede wszystkim pragnęłam znów być szczęśliwa. Pokochać kogoś całym sercem, duszą i umysłem, a także być kochaną. Odnaleźć własne ja w tym wszystkim.
 -Jak idzie plan pod tytułem nowe życie?-słyszę głos przyjaciółki w słuchawce telefonu
 -Spotkałam się z adwokatem, który dał mi jakieś dziewięćdziesiąt osiem procent szans na wygranie sprawy, a do tego rozmawiałam z matką.-przełykam głośno ślinę
 -I jak zareagowała?
 -Nie była szczęśliwa.-wzdycham ciężko- Ale jakimś cudem zaakceptowała moją decyzję.
 -A jak z ojcem?
 -Był wściekły.-mówię- Powiedział tyle, że się na mnie zawiódł i tyle. Spodziewałam się po nim tego.
 -Po prostu potrzebuje czasu.-stara się mnie pocieszyć
 -Wiem, że go zawiodłam tak samo jak siebie samą, ale nie miałam innego wyjścia i czy będzie chciał czy nie, będzie musiał żyć z myślą, że jego idealny zięć, wcale taki nie był.
 -Myślę, że po pewnym czasie ochłonie i nie będzie miał ci tego za złe, bo nie ma przecież czego. Życie pisze różne scenariusze.-odpowiada mi brunetka- Mam do ciebie wpaść?
 -Nie obraź się Chiar, ale chciałabym pobyć trochę sam na sam ze sobą. A do tego muszę załatwić jeszcze jedna sprawę.
 -Chyba wiem jaką, więc powodzenia kochana. Mam nadzieję, że jest tak jak mówiłaś.-mówi radośnie, a po chwili kończycie waszą rozmowę.
Po kilku minutach podróży docieram wreszcie do celu. Wysiadam z samochodu i widzę, że w jego mieszkaniu pali się światło. Biorę głęboki wdech po czym wchodzę do klatki schodowej. Pokonuję kilkadziesiąt schodów w ekspresowym tempie po czym stoję pod jego drzwiami. Pukam niepewnie dwa razy. Słyszę czyjeś kroki w korytarzu po czym dźwięk ustępującego zamka w drzwiach i drzwi się otwierają. Jednak nie zastaję bruneta. Przede mną stoi szczupła i dość ładna blondynka i przygląda mi się z ciekawościa.
 -A pani do kogo?-duka po angielsku w moim kierunku
 -Przepraszam, ale chyba pomyliłam mieszkania.-mówię jakimś cudem nie plącząc języka po czym odwracam się na pięcie i niemal zbiegam po schodach po drodze o mały włos nie zaliczając czołowego zderzenia z panią w podstarzałym wieku, która rzuca mi kilka mało przyjemnych epitetów w języku włoskim, jednak ja nie zwracam na nie uwagi. Chcę jedynie jak najszybciej się stamtąd wydostać i schować przed światem. Nie wiem nawet kiedy znajduję się w swoim obecnym lokum o wiele mniejszym gabarytowo od poprzedniego mieszkania, a w dłoni trzymam kieliszek i butelkę otworzonego wina. Dzisiaj nie ma granic. Dziś mogę topić wszelkie żale, smutki i boleści w kieliszku wytrawnego wina. Dziś mogę pić do nieprzytomności, bo czy pozostało mi w obecnej chwili coś innego? Chyba tylko ze sobą skończyć, ale to chyba mimo wszystko nie był najlepszy scenariusz. Nawet pomimo beznadziejności mojego życia w chwili obecnej i brak dalszych perspektyw na jego poprawę.


~~*~
 Znów zawaliłam z terminem, wybaczcie. Ostatni tydzień był tak zwariowany, że naprawdę nie miałam głowy do tego by napisać cokolwiek. Teraz, gdy dojdzie szkoła, treningi i tym podobne nie będzie lepiej, ale zrobię wszystko co w mojej mocy by raz w tygodniu coś dla Was napisać i opublikować. Tym bardziej, że małymi kroczkami zbliżamy się ku finiszowi moich historii i kariery
MŚ rozpoczęte w najlepszym możliwym stylu, coś pięknego. Tak samo jak nasza gra. Oby tak do końca. Ja odliczam do II fazy z ogromną niecierpliwością. Dzięki tym mistrzostwom może jakoś uda się przetrwać początki szkoły. oby do świąt
Ściskam,
wingspiker.


| ask | duet | Alek |


niedziela, 24 sierpnia 2014

#quattro.


  Każdy człowiek biorąc ślub chce żyć długo i szczęśliwie wraz ze swoim małżonkiem, niemal jak w bajce. Zazwyczaj bajka kończy się kilka miesięcy po ślubie, a jej miejsce zajmuje szara codzienność. Zdarza się, że znudzeni życiem małżeńskim bez wyraźnej barwy szukamy tego kolorytu i wyrazistości. A tym często jest ktoś trzeci. W szerokiej opinii publicznej zdrada to najgorsze co może być. To jest świadome niszczenie rodzin czy zabijanie psychicznie zdradzanego małżonka. Ludzie, którzy zdradzają dzielą się na dwa typy. Pierwszy typ to ci, którzy nie potrafią spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Czują się jak najgorsze śmiecie i wyrzutki społeczeństwa. Jednymi słowy żałują swojego czynu. Natomiast druga grupa to ci, którzy pozostają niemal nie wzruszeni swoim jakże gorszącym czynem, a co gorsza, pragną więcej. Myślę, że ja tkwiłam gdzieś pomiędzy tymi dwoma grupami, aczkolwiek skłonna byłabym bardziej ku tej drugiej. Owszem, byłam świadoma swojego czynu. Wiedziałam, że dopuściłam się małżeńskiej zdrady, ale nie czułam bym skrzywdziła w jakimkolwiek Alessandra. On od dawna zabawiał się w Piacenzie, a ja głupia nie wierzyłam słowom znajomych mówiących mi, że mój wspaniały mąż zabawia się na prawo i lewo. Od dawna byłam dla niego jak kolejna panienka do zaliczenia. Bo przecież między nami od dawna nie było już uczucia, co do tego nie można było mieć absolutnie żadnych wątpliwości. Więc dlaczego miałam tkwić tu samotna? Dlaczego miałam udawać kochającą żonę, która cierpliwie czeka na swojego dawno niewidzianego męża? Owszem, na początku ta rola całkiem mi pasowała, ale teraz nie zamierzałam wcale udawać. Bo tak naprawdę prócz swojego cholernie wielkiego majątku ten człowiek nie dał mi nic. Jedynie złudną miłość i sprawił, że czułam się jak więzień własnego życia. A przecież każdy człowiek zasługuje na odrobinę szczęścia w swoim życiu. Dlatego postanowiłam wziąć się w garść. Dlatego też przedsięwzięłam pewne kroku ku swemu szczęściu. A przede wszystkim zdecydowałam się na poważne kroki w kierunku zakończenia farsy z niejakim Alessandro Matteonim. Nie mogłam tkwić w tym bezproduktywnym małżeństwie dłużej i do końca życia być nieszczęśliwą z ogromną sumką na koncie. To nie o to chodziło w życiu.
 -Coś ciekawego się wydarzyło w czasie mojej nieobecności?-pyta Chiara, gdy siedzimy w jej mieszkaniu przy lampce dobrego czerwonego wina
 -Wszystko po staremu Chiar.-wzrusza ramionami
 -Och, czy aby na pewno?-przeszywa mnie intensywnym spojrzeniem zielonych tęczówek
 -Czy ty mi coś insynuujesz moja droga?
 -Po prostu dawno nie widziałam byś się uśmiechała kochana przyjaciółko.-dość trafnie zauważa- A jak się domyślam, powodem tego dobrego samopoczucia nie jest Alessandro.-uśmiecha się po czym upija łyk wina
 -Bo postanowiłam wziąć swoje beznadziejne życie w garść.
 -To znaczy?-dopytywała
 -Nie zamierzam czuć się dalej jak ptak w złotej klatce.-kręcę głową- Chcę czuć, że żyję.
 -Chyba powinnam przynieść szampana bo widzę, że wreszcie postanowiłaś wykopać tego dupka!-klasnęła w dłonie wyraźnie zadowolona z mojej decyzji.
Choć była bardzo podejrzliwa jeśli chodzi o mój dobry humor to jakimś cudem dała się nakarmić fałszywą rozmową z matką. Czułam się potwornie karmiąc ją takim stekiem kłamstw, ale nie potrafiłam jej powiedzieć prawdy. Nie chciałam jej też mówić o tym co wydarzyło się ostatnimi dniami. Wiem, że z całą pewnością nie skarciłaby mnie za to, ale moja relacja z pewnym blisko dwumetrowym siatkarzem nie była taką o której chciałabym rozmawiać. Pewnego dnia chciałam jej o tym powiedzieć, ale jeszcze nie teraz. Musiała przyjść na to odpowiednia chwila. Chyba sama musiałam poniekąd dojrzeć do tego by wyjawić jej prawdę. Na razie jednak pozostawiłam ją z domysłami.
 -Skąd nagle ochota na mecz?-pyta, gdy pojawia się w moich drzwiach
 -Między innymi obowiązki.-odpowiadam jej
 -Żadnego drugiego dna?-dopytuje
 -Żadnego.-gryzę się w język, a już po chwili opuszczamy moje królestwo i kierujemy się ku windzie. Wsiadamy do mojego samochodu po czym wyruszamy w kierunku hali PallaSport. Po dwudziestu minutowym staniu w korku, który był niemal tradycją jeśli chciało się dostać gdziekolwiek w godzinach szczytu i kilku minutach jazdy zatrzymuję samochód na parkingu pod halą, gdzie aż roi się od kibiców ubranych w klubowe barwy. Jako małżonka jednego z głównych sponsorów otrzymuję miejsce vip wraz z Chiarą, które tak jak się spodziewałam mieści się niemal zaraz za boiskiem. Akurat rozpoczęła się rozgrzewka na siatce, a mój wzrok powędrował w stronę bruneta. Już po chwili byłam niemal pewna, że mnie zauważył bo nasze spojrzenia skrzyżowały się w chwili, gdy stał przy ławce rezerwowych i uzupełniał płyny. Skąd wiedziałam, że mnie zauważył? Uśmiechnął się zmysłowo w moim kierunku i muszę przyznać, że nawet i w czasie meczu to robił. Przez to wszystko nie wiedziałam nawet kiedy spotkanie dobiegło końca, a Chiara zniknęła koło swojego kuzyna, który był statystykiem dzisiejszego przeciwnika modeńskiego klubu.
 -Gdzie się wybierasz?-słyszysz zmysłowy głos w ojczystym języku
 -Do domu panie Bartman i panu również to radzę.-odpowiadam spoglądając w jego kierunku bez większych emocji
 -Chętnie.-szczerzy się
 -Do swojego dodam.-wtrącam wciąż nie odrywając od niego wzroku
 -A ja mimo to, chętnie oblałbym zwycięstwo.-ciągnie
 -W takim razie udanego wieczoru.-odpowiadam mu, a gdy chcę odejść zdecydowanie mi to uniemożliwia ruchem swojej silnej dłoni- Radzę ci mnie puścić bo jestem żoną sponsora twojego klubu, a nie wiem czy wiesz, ale niestety jest to dość powszechny fakt.
 -Czerwone wino czy coś mocniejszego?-pyta z chłopięcym uśmiechem na twarzy
 -A może mam już plany?
 -To jest zmienisz.-odpowiada zupełnie pewny siebie
 -Och, jaki pewny siebie.
 -To jedna z moich wielu zalet.-szczerzy się
 -Nie wątpię.-unoszę kąciki ust ku górze, a po tych słowach odchodzę od niego bo niestety, a może i stety przyjaciółka przypomniała o swojej obecności. Oczywiście nie obyło się bez całego przesłuchania kim był ten przystojniak z którym rozmawiałam i skąd go znam, ale jakimś cudem udało mi się z tego wybrnąć. Nie byłaby sobą gdyby nie suszyłaby mi głowy o jego numer nawet pomimo faktu, że była w szczęśliwym związku od jakiegoś roku. Tłumacząc się pracą do skończenia pożegnałam się z nią i wróciłam do domu. Nie minęło zbyt wiele czasu, a nagle w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk przychodzącego połączania, które nie mogło być od nikogo innego jak od Bartmana.
 -Jak tam mężulek?-pyta, gdy siedzisz na kanapie w jego lokum
 -Spieprzył gdzieś do Europy na jakiś wyjazd służbowy.-wzruszam ramionami- Swoją drogą, wiesz o mnie prawie wszystko, ale ja o tobie niewiele. Masz kogoś?-wypalam
 -To raczej zamknięta sprawa.-odpowiada beznamiętnie wlepiając we mnie spojrzenie zielonych tęczówek- Jestem otwartą księgą, pytaj o co chcesz, a odpowiem.
 -Dlaczego przyszedłeś wtedy do baru sam?-zadaję mu nurtujące mnie od dłuższego czasu pytanie
 -Potrzebowałem pomyśleć i przy okazji zatopić smutki w alkoholu.
 -Nie wyglądasz na gościa, któremu dałoby się złamać serce.
 -Bo się nie da.-odpowiada z uśmiechem
 -Ale tam przyszedłeś.-ciągnę temat
 -Jesteś strasznie złakniona informacji.
 -Powiedziałeś, że mogę pytać.-wzruszam ramionami
 -Wolałbym byś robiła co innego.-mówi z lubieżnym uśmiechem na twarzy
 -Odpowiedz mi.-wywracam oczami
 -Jeśli cię to usatysfakcjonuje to tak, przyszedłem tam przez kobietę.-odpowiada mi wreszcie na nurtujące mnie od dłuższego czasu pytanie. Po tych słowach zapadła między nami głucha cisza. Dostałam odpowiedź jakiej pragnęłam i nagle zapomniałam języka w gębie. Może nie sądziłam, że taki facet jak on może cierpieć przez kobietę? Tak, coś w tym chyba musiało być. Zdecydowanie nie podejrzewałam go o wszelakie rozterki sercowe. Byłam raczej zdania, że takowe przeżywały raczej wzdychające do niego kobiety, nie on sam. Swoją drogą trzeba było mu przyznać, że potrafił to ukryć jak mało kto. Większość osób borykających się z takimi problemami, w tym także i ja, chodziłaby struta, potrzebowałaby pogadać z zaufaną osobą. No właśnie, większość do której jak można było trafnie zauważyć, zdecydowanie nie należał niejaki Bartman.
 -Jak tam mąż?-przerywa ciszę między nami nieprzerwanie obdarzając mnie przeszywającym spojrzeniem zielonych oczu
 -Nie wiem.-wzruszam obojętnie ramionami tocząc z nim walkę na spojrzenia
 -Nie wiesz?-udaje zaskoczonego- Cóż z ciebie za żona skoro nie interesujesz się swoim małżonkiem.
 -Cóż z ciebie za pracownik skoro uwodzisz żonę własnego szefa.-odpowiadam mu z uroczym uśmieszkiem na twarzy
 -Myślę, że bardzo beznadziejny.-mówi z nadspodziewaną powagą- Ale czy mogę przejść obojętnie koło pięknej i nieszczęśliwej kobiety?
 -Ma pan panie Bartman wielkie serce skoro pomaga pan potrzebującym.-trzepoczę rzęsami jednocześnie czując, że siedzi w tej chwili zdecydowanie bliżej aniżeli kilka minut temu. Atmosfera co raz bardziej zaczęła się zagęszczać, a odległość nas dzieląca maleć. W pewnej chwili były to już milimetry, które sprawiały, że czułam jego oddech na sobie, a do nozdrzy uderzał zapach jego perfum. Wystarczyła dosłownie chwila bym poczuła jego gorące pocałunki wzdłuż całej swojej szyi, a także jego ręce błądzące po moim ciele, jakże spragnionym jego bliskości. Nie musiał mnie wcale namawiać bym skosztowała jego ust w namiętnym pocałunku. Zbyt bardzo pragnęłam jego fizycznej bliskości by wzbronić się przed jego pocałunkami. Po prostu, poddałam się nie tylko jemu, ale i chwili. Bez żadnych skrupułów pozwalałam mu pozbawiać mnie ubrania w niemal ekspresowym tempie odwdzięczając mu się niemal tym samym. Wszelkie prześladujące mnie sprawy osobiste odłożyłam na bok. W tym momencie liczył się on.
  Właśnie tego potrzebowałam. Potrzebowałam nie tylko fizycznej bliskości mężczyzny. Potrzebowałam też wreszcie odrobiny czułości ze strony faceta czy też tego poczucia bycia pożądaną i sama pożądać. Poczuć się jak prawdziwa kobieta, nie jak piąte koło u wozu i bezwartościowy mebel w ogromnym i pustym mieszkaniu. A tego z całą pewnością w żadnym, nawet najmniejszym stopniu nie był w stanie dać mi mój mąż. Dla niego nie byłam kobietą, którą kochał i pragnął adorować. Byłam dla niego tylko ładną buzią u boku na uroczystych wyjściach i koleżanką na noc, gdy zajdzie taka potrzeba. Dla niego ja, tak jak i nasze małżeństwo nic nie znaczyłam. Zupełnie. I między innymi dlatego nie czułam żadnych, nawet najmniejszych wyrzutów sumienia w związku ze zdradą. Bo czy można zdradzić kogoś, kto jest wobec ciebie chłodny, oschły i czuły w chwili, gdy ma ochotę po prostu cię przelecieć? Chyba, a raczej nawet na pewno tylko w teorii. Bo ja nie miałam i mieć nie zamierzałam wyrzutów sumienia. 
 -Wciąż tu jesteś.-zauważa o poranku
 -Dlaczego miałoby mnie nie być?-spoglądam wyczekująco w jego kierunku
 -Myślałem może, że dopadły cię wyrzuty sumienia, czy coś w ten deseń.
 -Szczerze mówiąc mam gdzieś to czy wypada czy nie.-wzruszam beznamiętnie ramionami- Skoro jemu można tak pogrywać, to czemu ja nie mogę?
 -Ma zginąć od własnej broni?-unosi brew ku górze
 -Nie bój się, nie zamierzam cię wykorzystać jeśli o to chodzi.-kręcę przecząco głową- Po prostu mnie też coś się od życia należy.-unoszę kąciki ust ku górze
 -I ja w tym bardzo chętnie pomogę.-mówi uwodzicielskim tonem głosu tym samym rozpalając we mnie niemal natychmiast pożądanie, któremu ukojenie daję już kilka chwil później. Bo w tym momencie to było właśnie to, czego potrzebowałam. To on był tym moim elementem z układanki, która powtórnie potrafiła sprawić, że umiałam się uśmiechać. I to szczerze, nie jak wcześniej czym stwarzałam pozory. Tym razem tak było naprawdę. 
 -Myślę, że musisz zdecydowanie częściej wpadać na mecze.-uśmiecha się szeroko
 -Czy ty coś insynuujesz mój drogi?-spoglądam w jego kierunku, a on momentalnie obdarza mnie tym swoim cudownym, chłopięcym uśmiechem na widok, którego niejedne kolana by się ugięły. 
 -Skądże.-odpowiada mi- Po prostu bardzo podobało mi się zakończenie tego dnia, a także  rozpoczęcie kolejnego.-uśmiecha się zawadiacko znacznie się do mnie zbliżając.
 -Muszę już iść.-studzę zdecydowanie jego zapał, choć po chwili zakłada kosmyk moich włosów za ucho pieszcząc przy tym mój policzek
 -W domu raczej nie czeka stęskniony mąż.-mówi nieco rozbawiony
 -On nie, ale wygłodniały kot owszem, a uwierz, nie chcesz mieć na sumieniu Carmen.
 -Jej właścicielki też bym wolał nie mieć.-mówi
 -Miłego dnia panie Bartman.
 -Dzięki pewnej nieziemsko pięknej mężatce jest znacznie lepszy.-szczerzy się, na co ty wywracasz tylko oczami i po chwili pożegnania opuszczasz jego męskie lokum. 
  Przemierzając modeńskie zakątki mijam ulice pełne mieszkańców idących w różne strony, pochłoniętych swoimi sprawami, zajętych swoich życiem i zaczynam się zastanawiać. Jak wygadałoby moje życie, gdybym nie poślubiła Alessandra. Gdzie teraz byłabym, gdybym zdecydowała się zakończyć swoje już fikcyjne małżeństwo. Czy tak jak ci ludzie, których mijałam goniłabym przez życie nie zważając na innych? Czy pochłonął by mnie wyścig szczurów jakim było niewątpliwe życie? Z całą pewnością. Możliwe, że odnalazłabym szczęście, tym razem to prawdziwe, przy boku faceta, który dałby mi o wiele więcej aniżeli dostęp do swojego konta bankowego. A może dalej byłabym sama i pięłabym się po szczeblach kariery? Jedno jednak było pewne. Z całą pewnością byłabym o wiele szczęśliwsza aniżeli w tej chwili. Jednak w życiu jest tak, że za swoje błędy trzeba płacić. Czasem naprawdę słono. Trzeba było umieć stawić im czoła, a nie uciekać od niech jak tchórz. Przyjąć na klatę swoją życiową porażkę, jaką niewątpliwe w moim wypadku było poślubienie tego mężczyzny i przede wszystkim umieć postawić jej kres. A w tej właśnie chwili poczułam, że wreszcie przyszedł na to czas.
 -Proszę, proszę, kogo ja widzę.-słyszę dobrze znany mi męski głos, gdy tylko zaskoczona otwartymi drzwiami wchodzę do mieszkania i dostrzegam sylwetkę nikogo innego jak swojego małżonka. Przełykam głośno ślinę i niemal zamieram widząc jego wyraz twarzy, a także dlatego, że nie mam żadnego dobrego alibi i wiem, że ta rozmowa nie skończy się w żadnym wypadku dobrze..

~*~
Przepraszam za zwłokę, ale dysk w komputerze padł, straciłam dosłownie wszystko co na nim było wraz ze wszystkim rozdziałami i nie dość, że przez kilka dni nie miałam komputera to musiałam użerać się z gośćmi i napisać wszystko od nowa. Nie wiem czy ktokolwiek czekał na rozdział czy nie, jeśli takie z Was się znajdą to miło mi.
Nie wiem co napisać o tym rozdziale, więc opinię pozostawię tylko i wyłącznie Wam. Generalnie mogło być lepiej, mogło być gorzej. flaki z olejem
Za 6 dni ruszają MŚ, żyć nie umierać. Za 7 szkoła, zdecydowanie umierać.
Miłego popołudnia,
wingspiker.



| ask | duet | Alek |

sobota, 16 sierpnia 2014

#tre.


  Dlaczego uważałam ostatnimi czasy rasę męską za najgorsze co jest na tym świecie? Ach tak, jednym z powodów były między innym obietnice bez pokrycia i żądzą nocnych przygód. Wszyscy, bez najmniejszych wyjątków byli dokładnie tacy sami. Choć mogłoby się wydawać, że są wyjątki od tejże reguły, jednak z czasem wszystko sprowadzało się ku jednemu i temu samemu. Wszyscy myśleli tym narządem, który krył się za rozporkiem ich spodni. To była jedna z nielicznych reguł w życiu, która sprawdzała się raz po raz. Skąd takie myślenie? Chyba stąd, że mój teoretycznie wciąż mąż potraktował mnie jak najzwyklejszą w świecie dziwkę. Jak najgorszą szmatę. Jak kobietę na jedną noc. Po prostu wyjechał, bo przecież co trzymało go w Modenie? Żona? Dobre sobie. W tym momencie utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że najbardziej na świecie kocha być panem we własnym świecie oraz swoją sumkę na koncie i sportowe auto. Ja byłam tylko cholernym dodatkiem do jego życia, urozmaiceniem. Pojawiał się kiedy mu się spodobało, zaliczał mnie jak prostytutkę, a potem znikał na kolejne tygodnie. Bo przecież jemu można prawda? Przestałam wierzyć jego słowom, to było tylko kwestia czasu. Przestałam wierzyć w to, że kiedykolwiek go kochałam, bo jedyne co czułam do niego w tym momencie to zupełna obojętność. Gdyby ktoś z boku popatrzył na moje życie z całą pewnością wydawałoby się mu być idealne. No bo jak mogłam być nieszczęśliwa przy bogatym i przystojnym mężu, mieszkając w apartamencie w centrum samej Modeny i prowadząc całkiem dobrze prosperujący interes? A jednak, mogłam. Czułam się jak ptak w złotej klatce. Dusiłam się we własnym życiu. On mnie w nim dusił. To małżeństwo. To wszystko wyniszczało mnie od środka. Ale komu mogłam to powiedzieć? Poza Chiarą, która aktualnie przebywała na wczasach na Zanzibarze nie miałam w zasadzie komu się wygadać. Owszem, mieliśmy całkiem sporą liczbę przyjaciół, ale sądzili oni, że jesteśmy idealnym małżeństwem, a do tego byli państwem z wyższych sfer i szczerze powiedziawszy trudno było nazwać ich osobami bliskimi memu sercu. Powoli przestawałam sobie z tym radzić. Uciekałam. Uciekałam od tych wszystkich problemów w wieczorne wyjścia do ulubionej knajpki i do popijania ginu czy whiskey przy barze.
 -Problemy w raju?-słyszę ojczysty język wydobywający się z męskich ust
 -W raju?-prycham
 -Alkohol to chyba nie jest najlepszy pomysł.-mówi beznamiętnie spoglądając w moim kierunku, a ja powtórnie nie potrafię oderwać wzroku od jego przenikliwie zielonych oczu.
 -Od czasu do czasu nie zaszkodzi utopić smutków w szklaneczce dobrego koniaku.-mówię zupełnie obojętnie- A ty co tu robisz?
 -Powiedzmy, że to samo.
 -Ty też masz dupkowatego męża?-pytam przyglądając mu się
 -Masz dupkowatego męża?-unosi brew ku górze- Nie wyglądał na takiego.
 -Wy wszyscy wyglądacie na niewinnych, a w istocie rzeczy jest zupełnie inaczej.
 -Gdybyś nie była tak uroczą osobą to bym się obraził.-dodaje po chwili ciszy- Wystarczy pięknej pani tej libacji.-wstaje od baru po czym podaje mi dłoń
 -Nie jestem tak pijana by nie trafić do domu.-mówię z przekąsem po czym z gracją wstaję z miejsca, płacę za napój po czym wymijam bruneta bez słowa. Tak jak się spodziewałam, po jakiejś sekundzie powtórnie do moich nozdrzy uderza zapach jego perfum, a gdy spoglądam delikatnie w prawo widzę parę zielonych oczu skierowanych ku mojej osobie.
 -Rozumiem, że polska solidarność i te sprawy, ale jestem w tak beznadziejnym punkcie swojego życia oraz w stanie totalnego wkurwienia, że mam jednocześnie ochotę wygadać się komukolwiek, a do tego zostać feministką i wytępić rasę męską, a przynajmniej dzianych Włochów będących właścicielami firm, więc dziękuję za twoją troskę.-wyrzucam z siebie z prędkością światła
 -Ty potrzebujesz pogadać i poobrażać facetów, a ja nie chcę spędzać samotnie wieczoru i co z tym zrobić?-uśmiecha się w moim kierunku delikatnie
 -W zasadzie to cię nie znam, ale co mi tam. I tak moje życie to jedna wielka kupa gówna.-macham na odczepna ręką po czym nie bardzo wiedząc dlaczego zapraszam go do swojego królestwa. W jego oczach widzę zaskoczenie i ciekawość, nie on pierwszy i nie ostatni reaguje na ponad stumetrowe mieszkania z widokiem na piękną panoramę miasta. Oczywiście wraz z pierwszym zgrzytem zamka u drzwi pojawia się Carmen przez której plątanie koło moich nóg o mało co nie tracę życia w przedpokoju. Nakazuję swojemu gościowi się rozgościć w salonie, a sama udaję się ku kuchni w poszukiwaniu jakiegoś trunku czy też poczęstunku. Po kilki minutach powracam do salonu z drobnym prowiantem w rękach.
 -To dziwne, Carmen nie lubi facetów. Jak tylko widzi Alessandra o mało co nie wydrapuje mu oczu za każdym razem.-rzucasz widząc bruneta z twoją kotką na kolanach, która wydawała się być zupełnie zadowolona z tego właśnie faktu. – Chociaż w sumie szkoda, że tego nie zrobiła.-uśmiecham się ironicznie po czym siadam w dość bezpiecznej odległości
 -Czyżby wyjątek od reguły?-uśmiecha się lubieżnie w moim kierunku, a ja spoglądam na niego jedynie z politowaniem
 -Im dłużej żyję na tym świecie, utwierdzam się tylko w przekonaniu, że takich nie ma. No chyba, że liczyć tu panów mniej osiągalnych jak księża czy geje.-mówię, a on cicho chichocze
 -Swoją drogą, twój mąż mnie nie zabije za takie późne wizyty?-zmienia nieco temat
 -Wpada tu raz na jakieś trzy miesiące, wizyta w tym kwartale się odbyła, więc jesteś bezpieczny.-wzruszam ramionami- Generalnie to ma mnie w dupie przez dobrych kilka miesięcy łaskawie racząc mnie telefonem raz na jakiś czas i zerżnięciem jak już się pojawi.
 -No tak, typowy facet.-kiwa głową z całkowitą powagą, a po chwili na jego twarzy jawi się szeroki uśmiech
 -Gdybym nie miała męża idioty, moje małżeństwo nie było totalną fikcją i gdybym coś do niego czuła to pewnie bym się zaśmiała.-dodaje dość chłodno
 -To dlaczego w tym dalej tkwisz? Przecież widzisz, że jest tylko gorzej i gorzej. Nie łatwiej byłoby to zakończyć i zacząć na nowo życie?-poraża mnie po chwili swoją szczerością
 -Sama nie wiem..-wzdycham głęboko- Czuję się jak śmieć. Jak koleżanka na jedną noc, nie żona. Jestem tak cholernie nieszczęśliwa i tak bardzo nienawidzę swojego obecnego życia, że owszem, najchętniej bym wróciła do Polski, ale to nie takie proste. Bo w oczach moich najbliższych wszystko jest idealnie. Mam idealnego męża, idealne małżeństwo i równie idealne życie. I mam wrócić do domu z podkulonym ogonem, a ojciec ma powiedzieć „a nie mówiłem”? Z resztą, nawet gdybym chciała, albo nie dostanę od niego rozwodu, albo zrówna mnie z ziemią.
 -Mimo to, to żaden powód w porównaniu z tym co aktualnie przechodzisz.-mówi spokojnie- Nie rozumiem dlaczego nawet nie spróbujesz. Jesteś młodą, piękną i inteligentną kobietą, więc dlaczego marnujesz swoje życie na takiego idiotę?
 -Bo jestem cholerną idiotką, która najpierw robi, a potem myśli. Bo jestem kretynką bo pod wpływem chwili i zauroczenia wyszłam za faceta, który tak naprawdę nigdy mnie nie kochał, a ja jego. Bo jestem przecież najszczęśliwszą osobą na świecie! Bo przecież tryskam pieprzonym szczęściem przy boku mojego zajebiście wspaniałego męża, który obraca panienki na boku!-nie wytrzymuję i po prostu wybucham. Wstaję z miejsca i podchodzę do wielkiego okna z którego widzę Modenę skąpaną w mroku. Po chwili czuję za sobą jego obecność. Czuję niemal jego oddech na sobie. Czuję jak swoją ogromną dłonią delikatnie dotyka mojego ramienia.
 -Czy ja tak wiele wymagam od tego pieprzonego życia? Czy sens życia to tak cholernie trudna do spełnienia prośba?-odwracam się w jego kierunku zupełnie go tym zaskakując- Tak jak się przekonałeś jestem choleryczką o zapędach na feministkę i jestem pełna podziwu, że jeszcze nie uciekłeś w popłochu.
 -Nie uciekłem i nie zamierzam.-kręci przecząco głową- Bo co raz bardziej lubię tę delikatnie feministyczną choleryczkę.-dodaje nieco ciszej
 -Właśnie sprzedałam ci litanię swojego życia, a ty próbujesz ze mną flirtować?-unoszę brew ku górze- Bądź co bądź panie Bartman, mam niestety męża.
 -A ja prawie dwa metry wzrostu.-śmieje się- Skoro masz męża, to gdzie masz obrączkę? Albo gdzie jest mąż?-pyta spoglądając na ciebie wyczekująco. Ja jedynie nie kryję uśmiechu i kręcę z niedowierzaniem głową. Nawet Chiara, którą znałam dobrych kilka lat nie zauważyła, że jej nie nosiłam. Nawet facet, który ponoć był moim mężem tego nie dostrzegł, a ponoć mężczyźni to wzrokowcy. Musiałam mu przyznać jedno. Pomimo faktu, że praktycznie go nie znałam to jak mało, który facet był o tyle dobrym słuchaczem, co ciocią dobrą radą. Owszem, może nie wysilił się na piękne słowa, których nie powstydziłby się nie jeden pisarz, ale sprawił, że zdecydowanie inaczej zaczęłam postrzegać swoją obecną sytuację. Może też poniekąd popchnął mnie do jakiegokolwiek działania? Bo po tym spotkaniu podjęłam jedną z decyzji. Nie chciałam dłużej wegetować we własnym życiu. Zamierzałam odnaleźć wreszcie koloryt i wyrazistość swojego żywota. Nawet kosztem własnego małżeństwa, które i tak od dłuższego czasu było kompletną fikcją. Dlaczego? Bo miałam do tego prawo. Miałam prawo być szczęśliwa bo przecież każdy człowiek do tego właśnie dąży. Każdy z nas chce ze szczerym uśmiechem witać każdy wschód słońca i tak samo żegnać jego zachód. Każdy bez wyjątku także pragnie kochać i być kochanym.
 -Pani Matteoni.-z rozmyśleń wyrywa mnie głos mojej sekretarki pojawiającej się w drzwiach mojego gabinetu- Pan Matteoni na linii.-rzuca, a ja jedynie kiwam głową dziękując za informację. Biorę głęboki wdech i podnoszę słuchawkę nie mając pomysłu czego się spodziewać.
 -Lili skarbie.-rzuca, a jego ton głosu sprawia, że mimowolnie przewracam oczami
 -Cześć Aless.-odpowiadam mu beznamiętnie- Stało się coś?
 -Czy musiało się coś stać żebym zadzwonił do swojej żony?-pyta nieprzerwanie używając tego samego tonu głosu
 -Dzwonisz tak bez powodu?
 -Dobrze, masz mnie.-wzdycha- Wylatuje do Portugalii na sympozjum, wiesz, spotkanie ważniaków z mojej branży przez dziesięć dni. Wiem, że nie lubisz takich rzeczy, ale może polecisz ze mną, a potem zrobimy sobie małe wakacje?
 -Owszem, mało mnie to interesuje.-przytakuje mu- Mówiłam ci już, mam dużo pracy, a do tego teraz pięciu pracowników jest na urlopie bądź zwolnieniu i nie mogę ot tak sobie teraz wyjechać.
 -Tak myślałem.-mówi nieco obrażony- Cóż, nie przepracowuj się. Za trzy tygodnie będę w Modenie.
 -Cześć.-mówię po czym odkładam słuchawkę i wypuszczam głośno powietrze z ust. Szybko zbieram myśli po czym zajmuje się pracą. Mój rytm burzy nowa wiadomość mejlowa w mojej skrzynce.
_______________________________________________________

Nadawca: Upierdliwy dwumetrowiec
Odbiorca: Liliana Matteoni
Temat: wolny czas
Mam nadzieję, że kojarzysz pewnego aroganckiego blisko dwumetrowego Polaka,
który wczoraj wieczorem, a może w nocy zabierał Ci czas? Mam nadzieję, że tak :D
Co robisz w przyszłą sobotę? Może dasz się namówić na kawałek dobrego sportu w
w wykonaniu dwunastu spoconych facetów?

Naprzykrzający się brunet,
Z.
_______________________________________________________

Nadawca: Liliana Matteoni
Odbiorca: Upierdliwy dwumetrowiec
Temat: MÓJ wolny czas
Panie Bartman,
nie mam pojęcia skąd ma Pan mój adres mejlowy ani dlaczego sądzi pani iż moja
głowa jest tak słaba? Z resztą, myślę, że Pana osobę dość trudno zapomnieć. Co do
 najbliższej soboty, mam pewne obowiązki związane z moją pracą także obawiam się,
 że się nie pojawię, aczkolwiek myślę, że znajdą się wzdychające na Pana widok kobiety
 w przedziale wiekowym +15.

Posiadaczka mocnej głowy i strasznie zapracowana ,
Liliana Matteoni,
_______________________________________________________

Nie mogłam ukryć, że ten jakże głupi i błahy mejl sprawił, że na mojej twarzy niemal do końca dnia jawił się uśmiech. A co dziwniejsze, za nic nie mogłam dojść tego właśnie powodu. Bo przecież go niemal nie znałam.  Był dla mnie niemal obcym facetem, bo co o nim wiedziałam prócz tego, że był nieziemsko przystojny, przesadnie pewny siebie i jego zielone oczy prześladowały mnie po nocach? Chyba nic. Jednak jakaś wewnętrzna siła sprawiała, że miałam zdecydowaną chęć poznać tego osobnika znacznie lepiej niż nakazywałby sam zdrowy rozsądek. Ten sam, który zapalał czerwoną lampkę w postaci obrączki na moim serdecznym palcu w każdej chwili, gdy tylko pomyślałam o brunecie. Ale w tym momencie przestały obowiązywać zasady i wszelkie czerwone lampki. Po prostu.
 -Nie zamawiałam żadnej dostawy.-mówię trzymając swoją ukochaną kocicę na rękach i widząc w drzwiach pewnego zielonookiego bruneta
 -A może jednak?-uśmiecha się w moim kierunku zalotnie
 -Może i mam do trzydziestki bliżej jak dalej panie Bartman, ale na przewlekłą sklerozę jeszcze nie cierpię.-mówię tocząc z nim nieprzerwanie bitwę na spojrzenia.
 -Chyba byśmy tego nie chcieli.-unosi delikatnie kąciki ust ku górze po czym opiera się o framugę drzwi- W takim razie mam sobie pójść?
 -Biorąc pod uwagę wszelkie za i przeciw oraz to, że nie ucieka pan w popłochu przed moim prawdziwym ja to chyba nie będzie takiej potrzeby.-odpowiada mu, a on po chwili zamyka za sobą drzwi i staje dosłownie kilka centymetrów przede mną. Stoi tak blisko, że czuję jego oddech na sobie, a zapach jego perfum uderza do nozdrzy. Moja jedyna osłona w postaci Carmen w jednej chwili umyka w głąb mieszkania, a ja pozostaję sam na sam z niejakim Bartmanem.
 -Stęskniony mąż nie wrócił?-pyta wbijając we mnie przenikliwe spojrzenie
 -Stęskniony mąż ma mnie w dupie i wyjeżdża na delegację do Portugalii, a mnie planuje odwiedzić dopiero za około miesiąc.-wypowiadam te słowa nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Nie mija sekunda jak czuje jego dotyk na swoim policzku i zakłada kosmyk moich włosów za ucho. Nie mija chwila jak staje zdecydowanie za blisko.
 -A co z dostawą?-pytam kokieteryjnie spoglądając w jego kierunku
 -Poczeka.-mruczy mi do ucha, a już po chwili oddaję się chwili. Oddaję się jego ciepłym pocałunkom wzdłuż mojej szyi. Jego dłoniom wodzącym wzdłuż linii kręgosłupa. Oddaję się właśnie jemu.

~*~
nie wiem co ma być
Nie będę komentować tego na górze bo nie jestem zadowolona z tej części. Dzieje się ogółem wiele, ale jak wspominałam, będzie szybko i intensywnie. Generalnie ta znajomość będzie dość jakby to ująć.. barwna i momentami trudna. Wszystko po trochu. Przepraszam też za zwłokę z dodaniem rozdziału, ale ostatnio miałam troszkę na głowie.
Dzisiaj czas wreszcie na mecz, także #goPoland.
Miłego dnia,
wingspiker.

| ask | duet | Alek |

czwartek, 7 sierpnia 2014

#due.

  Każdy kolejny dzień zaczyna się i kończy niemal tak samo jak poprzedni. Przez tą rutynę kompletnie tracę poczucie czasu i nie wiem nawet kiedy z wtorku robi się piątkowe popołudnie. Standardowo w drodze do domu robię drobne zakupy do domu po czym w okolicach piątej parkuje swój samochód w podziemnym garażu, wyciągam reklamówki z bagażnika po czym spokojnie udaje się ku windzie. Wciskam odpowiedni przycisk po czym po chwili czekania wchodzę do środka. Witam się z sąsiadką, która niemal od razu zaczyna dialog, a raczej monolog bo w zasadzie tylko ona mówi, ja udaje, że słucham i kiwam potulnie głową. Gdy winda zatrzymuje się na moim piętrze niemal wybiegam z niej mając zupełnie dość zachwytu starszej pani wyrażanego przez wychwalanie pod niebiosy swojego syna. Gdy wkładam klucze do zamka od drzwi niemal natychmiast truchleję bo drzwi są otwarte. Spodziewałam się każdego, najgorszego włamywacza, ale nie jego tutaj. Nie Alessandro we własnej osobie. Gdy wchodzę do środka mieszkania niemal natychmiast pojawia się w korytarzu i obdarza mnie promiennym uśmiechem. Zmuszam się do tego samego gestu, po czym zupełnie mnie zaskakuje i czule całuje w usta.
 -Tęskniłem za tobą skarbie.-obejmuje mnie ramionami
 -Nie mówiłeś, że przyjeżdżasz.-rzucam zupełnie obojętnie
 -Chciałem ci zrobić niespodziankę.-zakłada kosmyk moich włosów za ucho- Tak dawno się nie widzieliśmy, a ja miałem ostatnio urwanie głowy w pracy bo podjęliśmy współpracę z portugalską firmą i cały czas siedziałem zawalony papierami, spotkaniami i tym podobne, ale teraz, jestem twój.
 -Zauważyłam, że masz ciekawsze rzeczy do roboty.-mówię nieco pochmurnie
 -Wiem, że jesteś na mnie zła i ostatnio między nami nie było najlepiej, ale wynagrodzę ci to.-unosi kąciki ust ku górze po czym przyciąga mnie do siebie. Tak dawno nie czułam jego bliskości, że wcale nie czuję się swobodnie w jego objęciach. W zasadzie to czuję się dość dziwnie choć hamuje się przed wyrzuceniem z siebie jakiekolwiek kąśliwej uwagi na ten temat.-Wiesz, że pięknie wyglądasz Li?-szepcze mi do ucha przesuwając dłońmi co raz niżej wzdłuż mojego kręgosłupa, aż jego dłonie lądują na moich pośladkach.
 -Alessandro..
 -Ciii.-przerywa mi obsypując moją szyję delikatnymi jak piórka pocałunkami- Nie bądź zła.
 -Jestem i uprzedzę twoje zamiary, seks na zgodę w tym wypadku nie spełni swojego zadania.-mówię wyraźnie zła po czym odsuwam się od niego- Sądzisz, że jak wpadniesz raz na Bóg wie ile, przelecisz mnie i poudajesz, że wszystko jest w porządku będzie dobre?!-podnoszę ton głosu
 -Kochanie, ja wiem, że ostatnio słabo nam idzie, ale jeszcze miesiąc i wracam na stałe do Modeny i wtedy już w pełnej mierze się tobą zajmę.-mówi starając się mnie jakkolwiek udobruchać
 -Aless, czy ty tego nie widzisz?-wzdycham- Oddaliliśmy się od siebie, nawet nie patrzymy na siebie tak jak dawniej.
 -Wiem i widzę to, ale chcę to naprawić, daj mi jeszcze jedną szansę. Proszę.-mówi cicho trącając nosem mój policzek
 -Nie wiem..-odpowiadam surowo
 -Przecież wiesz, że cię kocham i pragnę cię jak nikogo innego maleńka.-ciągnie swoje uwodzenie
 -No właśnie zaczynam mieć ku temu wątpliwości.-odpowiadam mu beznamiętnie
 -Och kochanie, chętnie cię ich pozbawię.-mówi uwodzicielskim tonem głosu i niemal natychmiast przechodzi do działania. Jednym zwinnym ruchem ręki powtórnie niweluje odległość między nami niwelując ją do kilku milimetrów. Jego dłonie natychmiast zaczynają błądzić po całym moim ciele po czym czuje je pod bluzką. Jego język wypełnia niemal całej moje usta, a jego całe ciało napiera wprost na mnie. Tak desperacko potrzebuję czyjejś bliskości, że nie jestem w stanie mu przeszkodzić. Po prostu pozwalam mu na to, co oczywiste. Nie wiem nawet kiedy w korytarzu pozbawia mnie niemal całego wierzchniego ubrania i kiedy leżę na łóżku w samej bieliźnie czując rozpalonego mężczyznę nad sobą. W przeciągu jednej sekundy mój stanik ląduje gdzieś pod komodą wraz z figami, a on jednym szybkim ruchem wbija się mnie. Oddaje się mu zupełnie poruszając się w tym samym tempie co on. Jego ruchy biodrami z początku powolne stają się co raz szybsze, tak samo jak nasze oddechy co doprowadza mnie do absolutnej ekstazy. Nie potrafię nad sobą zapanować, oblewa mnie fala gorąca, a ja wybucham rozpalona ciężko dysząc i coś krzycząc. Jednak on nie zamierza wcale poprzestać na jednym razie bo wciąż tkwi we mnie. Po chwili, gdy nasze oddechy się normują powtórnie rozpoczyna napór swoich bioder, a ja powtórnie nie umiem się mu przeciwstawić. Kocham się z nim, choć tak naprawdę nie wiem czy z uczucia czy po prostu z potrzeby fizycznej bliskości z drugim człowiekiem. Byłabym raczej skłonna ku temu drugiemu. Po podwójnej bliskości i przyjemności jakiej zaznaliśmy poprzedniego dnia nazajutrz o poranku powtórnie nie potrafię wykrzesać z siebie żadnej siły sprzeciwu gdy dobiera się do mnie na kuchennym blacie. Po prostu pozwalam mu na dziki i gorący seks na kuchennym blacie. Zawsze sądziłam, że ta czynność powinna być kwintesencją uczucia łączącego dwójkę ludzi. Powinna być wyrazem ich miłość i nią przepełniona. Ja tego zupełnie nie czułam. Czułam się.. źle. Nie potrafiłam znaleźć w tym żadnej satysfakcji. Po prostu stało się. Choć trzymałam się na bezpieczny dystans od Alessandra, to gdyby ktoś spojrzał na nas z boku mógłby stwierdzić, że dobre z nas małżeństwo. Szkoda, że pozory mylą.
 -Alessandro przyjacielu, dobrze cię widzieć!-rzuca uradowany, bliżej nieznany ci facet, gdy znajdujecie się na przyjęciu zorganizowanym przez firmę w której pracował właśnie mój mąż. Jak to Włosi, zamierzali oblać sponsoring tutejszej drużyny siatkarskiej przez jego firmę. Nie byłam zachwycona na wieść o przyjęciu pełnym ważniaków pod krawatem i wyrośniętych facetów, aczkolwiek jakimś cudem zgodziłam się pójść. Standardowo, mało zainteresowana branżowymi pogaduszkami panów skierowałam się ku bogato zastawionemu szwedzkiemu stołowi z całą masą pyszności. W mojej dłoni ląduje kieliszek wytrawnego wina, a oczy w dalszym ciągu poszukiwały czegoś wartościowego do przekąszenia.
 -My się znowu spotykamy.-słyszysz męski głos w ojczystym języku i niemal natychmiast się odwracasz. Wtedy twój wzrok zatrzymuje się na zielonych oczach. Na tych samych, których nie mogłaś sobie wybić z głowy przez ostatnie kilka dni.
 -Czysty przypadek.-odpowiadam beznamiętnie
 -Przypadków nie ma.-odpowiada z cieniem uśmiechu na twarzy- A więc, nie wiedziałem, że interesuje cię siatkówka.
 -Rzekłabym vice versa, ale po wzroście stwierdzam, że jednak.
 -Więc co tu robi taka piękna kobieta?-pyta nieprzerwanie patrząc się wprost na mnie
 -Można powiedzieć, że interesy.-dukam
 -Interesy?-powtarza nieco zaskoczony- Bizneswomen?
 -Raczej żona biznesmana.-poprawiasz go
 -Nie wiem czy powinniśmy rozmawiać, jeszcze wylecę z drużyny przed początkiem sezonu.-śmieje się delikatnie
 -Na twoim miejscu byłabym raczej spokojna.-wzruszam obojętnie ramionami uciekając wzrokiem
 -A więc to jest ten powód alkoholizowania się i wyżywania na bezbronnych mężczyznach?-unosi delikatnie kąciki ust ku górze
 -Mniej więcej.-odpowiadam cicho się śmiejąc- Mimo wszystko to dość skomplikowana sprawa i raczej nie będę się nią dzielić z nieznajomym.
 -Och, gdzie moje maniery!-rzuca nagle- Zbigniew.-podaje rękę
 -Liliana.-odpowiadam mu, a on jak największy gentleman całuje moją dłoń
 -Piękne imię, dla pięknej kobiety.
 -Śmiało sobie pan poczyna.-mówię bacznie go obserwując
 -Bo to pani towarzystwo tak na mnie działa.-szczerzy się
 -Szkoda tylko, że prawdopodobnie więcej się nie spotkamy.-studzę jego zapał
 -Mam nadzieję, że pojawi się jeszcze jakiś przypadek. Może dwa, ewentualnie więcej.-uśmiecha się szeroko
 -Nie liczyłbym na to.-odpowiada zimno
 -Intrygująca z ciebie osoba Liliano.-rzuca po chwili namysłu
 -A z ciebie twardy zawodnik Zbigniewie.-upijam łyk wina- Swoją drogą nie sądzę bym była intrygująca.
 -Ale ja tak sądzę.-przekomarza się ze mną wciąż mi się przyglądając. Po tej rozmowie jestem już niemal pewna jednego. Jestem pewna, że jego zielone oczy wciąż będą mnie prześladować i to z jeszcze większą intensywnością. A do tego, coś czuję, że jeszcze będzie mi dane spotkać ich właściciela i to nie jeden raz. Bo gdy stoję i na mojej dłoni zaciska się dłoń mężczyzny, któremu ślubowałam miłość i wierność nie myślę wcale o nim, czy o poprzedniej nocy jaką spędziliśmy razem. Myślami biegnę wokół wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta o przeraźliwie zielonych oczach, niemal idealnych rysach twarzy i zabójczym uśmiechu. A co gorsza, za nic nie potrafię tego powstrzymać. Jestem żoną, a fantazjuję o innym. Jestem żoną, a jedynym uczuciem jakim darzę swojego męża jest chyba tylko przyzwyczajenie. Jestem żoną i pragnę innego. Chyba tracę zmysły. I choć staram się nie mogę, nie potrafię przestać o tym myśleć. Nie potrafię przestać myśleć o nim. Wariuję..

~*~
Witam Was moje drogie! Jak co czwartek nadchodzę wraz z kolejną nowością dla Was, tym razem akcja nieco postępuje i można by rzec 'wreszcie' nasi bohaterowie poznają się nieco bardziej oficjalnie.  Generalnie wszelką opinię pozostawiam Wam.
Do MŚ co raz bliżej, a już jutro premiera długo wyczekiwanego filmu, czyli 'Drużyny'! Osobiście nie mogę się już doczekać jutrzejszego seansu, może spotkam kogoś w Zamościu? :P Nie zanudzam dłużej, enjoy.
Miłego popołudnia,
wingspiker.

| ask | Alek | duet |

piątek, 1 sierpnia 2014

#uno.

  Kolejny nudny i ciągnący się w nieskończoność dzień. Siedem godzin w pracy z przylepionym do twarzy nieszczerym uśmiechem i nadmierną uprzejmością i życzliwością wobec innych, a potem głucha pustka wypełniająca blisko stumetrowy apartament z panoramicznym widokiem na modeńską starówkę. Nie wiem nawet, który raz z rzędu żywię złudną nadzieję, że zastanę w mieszkaniu coś więcej aniżeli dźwięczącą i przerażającą ciszę od czasu do czasu przerywaną leniwym mruczeniem swojego futrzastego przyjaciela, który był chyba jedyną osobą na której towarzystwo mogłam liczyć zawsze. Ledwo wpadam do mieszkania, a już między moimi nogami pląta się rasowy brytyjski kot przyjemnie mrucząc. Poświęcam mu pięć minut swojej uwagi po czym rozładowuje zakupy, które i tak będą tkwić na półkach w lodówce przez kolejne tygodnie bo szczerze mówiąc, nie pamiętałam kiedy ostatnio gotowałam dla większej ilości osób niż tylko dla siebie. Po bezcelowym błąkaniu się po kątach dość sporego mieszkania staję przed ogromnym oknem i spoglądam na Modenę skąpaną już w delikatnym mroku zwiastującym nadejście wieczoru. Im dłużej spogląda w bliżej nieznaną mi dal tym bardziej zaczynam się zastanawiać. Zastanawiam się czy każdy wieczór do końca mojego marnego życia tak właśnie będzie wyglądał. Czy już zawsze prócz ukochanego kota w mieszkaniu witać mnie będzie przerażająca cisza? Czy tak właśnie spędzę resztę życia? Jako samotna mężatka z kotem popijająca ulubione czerwone wino? Chyba na to się zanosiło. Żoną byłam tylko i wyłącznie z nazwy. Nie pamiętam już nawet kiedy po raz ostatni widziałam Alessandra, nie wspomnę już o jakiekolwiek durnej rozmowie czy geście świadczącym o tym, że dalej coś nas łączyło. To wszystko przepadło gdzieś w nicość i wcale nie zamierzało wracać. Nie wiem nawet czy tego bym chciała. Po tak wielu dniach spędzonych z dala od siebie dzieliła nas już kilometrowa przepaść, która z każdym kolejnym samotnie spędzonym zachodem słońca zwiększała tylko swoją wielkość. Choć kiedyś było nam ze sobą naprawdę dobrze, tak teraz nie potrafilibyśmy ze sobą żyć. Obydwoje doskonale widzieliśmy co działo się między nami, ale jakoś żadnemu z nas nie było śpieszno do jakiekolwiek naprawy i próby ratowania tego co było kiedyś. Po prostu daliśmy za wygraną i poddaliśmy się. Nie walczyliśmy już o siebie, nasz związek. Chyba obydwoje zrozumieliśmy, że nie masz już niczego do ratowania.
 -Chiara.-mówię odbierając swój telefon
 -Lil, co ty taka oficjalna?-chichocze- Co robisz kochana?
 -Zgadnij.-wzdycham głęboko głaszcząc między uszami Carmel
 -Tak też myślałam.-mówi z wyraźną dezaprobatą- W takim razie za pół godziny widzę cię w Montesecchi.
 -Jednymi słowy sądzisz, że pora się upić?-pytam bez ogródek
 -Myślę Lil, że czas się upić i pogadać o pewnych sprawach.-odpowiada spokojnie- To jak będzie?
 -Wiesz, że tobie nigdy nie odmówię.-mówię uśmiechając się na samą myśl o swojej nieco zwariowanej włoskiej przyjaciółce, a po chwili rozmowy odkładam telefon, zrzucam kotkę z kolan i wędruję ku garderobie. Po jakichś pięciu minutach oględzin wybieram rozkloszowaną pastelowo żółtą spódnicę idealnie podkreślającą nogi oraz delikatną białą bluzeczkę z drobnymi haftami w okolicach dekoltu. Całość uzupełniam nieco odważniejszym makijażem i idealnie dobraną biżuterią. Po niespełna dwudziestu minutach stwierdzam, że wyglądam całkiem wyjściowo po czym opuszczam mieszkanie i udaje się w kierunku umówionego klubu, po drodze zaliczając kilka złaknionych męskich spojrzeń zarzuconych na mojej osobie. Zupełnie nic sobie z tego nie robiąc wchodzę do środka  i niemal natychmiast uderza do moich uszu nastrojowa, nie za głośna włoska muzyka śpiewana przez kobietę o głosie niemal anioła. Bez problemu odnajduję przyjaciółkę, która ożywia się na mój widok. Całuje mnie w obydwa policzki na powitanie po czym obydwie zamawiamy nasze ulubione czerwone, pół wytrawne wino.
 -Lil, wszystko w porządku?-mruży oczy skupiając się na mojej osobie
 -Chciałabym by było.-wzdycham wbijając wzrok w dłonie splecione na stoliku
 -Wciąż chodzi o Alessandro, prawda?-trafia w samo sedno sprawy, a ja jedynie podnoszę delikatnie smutny wzrok
 -Kretyn..-warczy i wiem, że na usta cisną jej się zdecydowanie gorsze epitety, lecz zatrzymuje je dla siebie- Kiedy ostatnio się widzieliście?
 -Nie wiem, chyba ze trzy tygodnie temu, jak nie więcej.-wzruszam bezradnie ramionami
 -Matko, co za palant, najlepiej zabrać dupę w trok do Piacenzy i zostawić kilkaset kilometrów dalej żonę, a tam bajerować na prawo i lewo.-mówi wyraźnie zła- Nie chcę cię dołować Lil, ale rozmawiałam z Francescą, a jej szwagier pracuje razem z Alessem i z tego co mi powiedziała za bardzo nie hamuje go fakt, że ma w Modenie piękną żonę.-krzywi się
 -Szczerze mówiąc nie rusza mnie już to Chiar.-mówię beznamiętnie- Między nami już nic nie ma, nie czuję do niego zupełnie nic.
 -To dlaczego dalej to ciągnięcie?
 -Bo chyba żadne z nas nie ma ochoty rozwiązać tej sprawy.-odpowiadam gorliwie przypatrującej mi się szatynce
 -Jesteś piękną, młodą kobietą, jesteś inteligenta i masz świetne poczucie humoru, ten frajer na ciebie nie zasługiwał.-mówi ujmując moją dłoń i unosząc delikatnie kąciki ust ku górze w geście pokrzepienie
 -I co z tego skoro wieczory spędzam z kotem w wielkim i pustym mieszkaniu, a on zabawia się w najlepsze w Piacenzie.-mówię z ironią w głosie po czym upijam spory łyk krwisto czerwonego napoju
 -Jak tylko spotkam tą kanalię to przysięgam, że nie ręczę za siebie!-rzuca podenerwowana- A teraz, wypijmy za wszystkich beznadziejnych facetów na czele z największym dupkiem na świecie czy Alessandro Matteoni!-chichocze po czym stuka w moją lampkę i oddajemy się zupełnie przyjemniejszym rzeczom. Tego wieczora miałam jedynie ochotę się zdrowo upić i chyba to mi się udało, bo po kilku kolejnych lampkach wina i dwóch szklaneczkach brandy czułam wyraźny szum w głowie. Siedziałam  przy barze sącząc drinka i obserwując jak moja przyjaciółka zdobywa kolejną ofiarę, trzeba było jej przyznać, że była tym naprawdę niezła. Moje baczne obserwacje przerywa mi wyraźnie wstawiony gość idący slalomem w okolicach baru i niemal wytrącający z moich dłoni szklankę z napojem. Oczywiście nie byłabym sobą gdyby nie spuentowała jego czyny soczystym i pasującym niemal do każdej okazji, chyba najbardziej znanym polskim słowem jakim było kurwa. Zła jak osa wycieram skutki zderzenia z mało przyjemnym typem, gdy w niemal tej samej chwili tuż obok mnie dosiada się jakiś osobnik. Przez chwilę pochłonięta zapieraniem plamy z drinka na jednej ze swoich ulubionych kreacji zupełnie nie zauważam tego, że jestem pod baczną obserwacją. Dopiero po chwili podnoszę wzrok i spoglądam lekko w lewo.
 -Zastanawiałem się przez pół wieczoru co za piękność tu się znajduję i zdołałem dojść do wniosku, że z całą pewnością nie jesteś Włoszką, po urodzie i soczystym kurwa z ust mogłem się domyślić, że najpiękniejsze kobiety są z Polski.-uśmiecha się zagadkowo patrząc na mnie swoimi zielonymi oczami, które zdecydowanie miały w sobie coś co nie pozwalało oderwać od nich wzroku. Dopiero po dłuższej chwili lustrujesz wzrokiem swojego rozmówcę i choć stan upojenia alkoholowego zdecydowanie nie pomagał, zdołałam zarejestrować jego dobrze zbudowane ciało, szarmancki uśmiech, pełne zielone oczy pełne pożądania i tą nonszalancką pewność siebie.
 -Jeśli szukasz panny na jedną noc to źle trafiłeś.-wyrzucam z siebie- Ale sądzę, że znajdzie się co najmniej trzy, które w jednej chwili gotowe będą oddać ci wianek czy w jednej sekundzie pozbyć się ubrania.
 -Skąd taka pewność, że ja chcę jedynie przygody na jedną noc?-unosi brew ku górze nieprzerwanie obdarzając mnie spojrzeniem
 -Wy faceci jesteście wszyscy tacy samy i dokładnie wszyscy myślicie tym co macie w spodniach.-rzucam dość niepochlebną uwagę
 -Po twojej wypowiedzi mogę stwierdzić, że trafiłaś na jakiegoś dupka, który dał ci taki obraz faceta, trafiłem?-pyta z niewymuszonym uśmiechem na twarzy
 -To raczej nie twoja sprawa, z resztą nie przypominam sobie żebyśmy przeszli na ty.-mówię całkiem trzeźwo- A teraz przepraszam, ale na ten wieczór za dużo już wrażeń.-dodaję po chwili po czym płacę za siebie, zabieram torebkę w dłonie i nieodwracając się w kierunku tajemniczego rozmówcy wychodzę. Jakimś cudem udaje mi się dotrzeć do mieszkania w nienaruszonym stanie o trzeciej dwadzieścia osiem. W głowie wciąż mi huczy, a co gorsza Carmen zapragnęła w środku nocy zabaw. Zupełnie ją ignorując wypijam duszkiem szklankę wody i biorę coś przeciwbólowego. W przeciągu następnych kilku minut biorę prysznic, zmywam z siebie wszystkie wydarzenia nie tylko ostatnich dwudziestu czterech godzin, ale też i tygodni. Kilka minut po czwartej odpływam w objęcia Morfeusza. Tak jak się spodziewałam, budzi mnie pulsujący ból głowy. Gdy podnoszę się z łóżka czuję się jak po zderzeniu z ciężarówką sporego kalibru. Doczołguję się do kuchni, przygotowuje swoje sprawdzone metody na kaca mordercę po czym wmuszam w siebie z ogromnym trudem kawałek kanapki i ulubione latte. Wgapiam się beznamiętnie w ekran telewizora starając się choć w małym stopniu skupić na wiadomościach jakie były właśnie nadawane. Wtedy właśnie w jednej sekundzie uderzają do mnie wydarzenia wczorajszego dnia, a raczej wczorajszej nocy. Wszystko pojawia się przed oczami i mija w niemal jednej sekundzie. Moja uwaga jednak koncentruje się na jednej rzeczy. Na jednej błahostce jakby się mogło wydawać. Bo od tej chwili nijak nie potrafię odpędzić od siebie jednej cholernego wspomnienia. Wspomnienia dużych, zielonych oczu gorliwie mi się przyglądających. Czy to możliwe, że nie mogę zapomnieć o niemal nieznanym sobie facecie? Przecież to jakiś totalny absurd. Absurd jak moje obecne życie, bo chyba inaczej tego nazwać nie można.

~*~
Witam w ten jakże upalny i słoneczny dzień, no przynajmniej na Lubelszczyźnie :) Tak oto pojawia się pierwsza część tej historii. Pisanie w pierwszej osobie tutaj to dla mnie wyzwanie bo dawno nie pisałam w tej formie i nie powiem, często muszę poprawiać bo zdarza mi się napisać w formie drugiej, ale co zrobić :D Tak jak i część poprzednia, ta również powstała na włoskiej ziemi parę ładnych dni temu pod wpływem chwili. Ocenę jakości pozostawię już Wam moje drogie. Miłego dnia! A tymczasem idę smażyć się w ogrodzie.
Trzymajcie się,
wingspiker.

#WarsawUprising PAMIĘTAMY

ask Alek |