niedziela, 28 września 2014

#Epilogo.


   Minęło już tyle lat. Tyle długich dni i nocy. Wiele godzin i minut od tamtego czasu. Wydaje mi się momentami, że to było całą wieczność temu. Zastanawiam się czasem kiedy te lata minęły. Zastanawiam się i nie mam pojęcia. Przeraża mnie fakt w jakim zastraszającym tempie życie przeleciało mi przez palce. Wydaje mi się, że wszelkie wydarzenia, które głęboko wpłynęły na moje życie miały miejsce wczoraj, nie osiem lat temu. To było długie osiem lat, pełne najróżniejszych zmian w moim życiu. Jakie to były lata? Słodko-gorzkie. Miewałam wzloty i upadki, czasem wydawało mi się, że tych drugich było zdecydowanie więcej, ale nie zrażałam się, podnosiłam się z ziemi i po prostu szłam dalej. Miałam kryzysy, chwile zwątpienia. Były momenty w których zastanawiałam się co by było gdybym wyjechała z Alessandrem do Piacenzy, czy bylibyśmy szczęśliwym małżeństwem z dwójką cudownych dzieci? Trudno powiedzieć. Czasem żałowałam, że pozwoliłam na to by to małżeństwo samo doprowadziło się do destrukcji w pakiecie ze mną. Jednak po chwili dochodziłam do wniosku, że tak musiało się po prostu stać. Tak chciał Bóg i muszę się po prostu pogodzić z tym, że miał takie, a nie inne zamiary względem mnie. Nie każdemu jak widać pisany jest od razu książę na białym koniu, życie jak z bajki i wieczne szczęście. Przynajmniej nie mnie. Bo ostatnie lata swojego życia mogę sklasyfikować na dwa etapy. Życia z Alessandrem i po Alessandrze, a może też życie przed zielonookim i po nim. Ale zacznijmy od początku. Jak wyglądało ostatnie osiem lat w moim wykonaniu? Było ciężko, momentami cholernie. O dziwo po początkowych problemach z rozwodem, który zdecydowanie utrudniał mój ówczesny małżonek poszło lepiej niż się spodziewałam. Nie miał żadnych argumentów na swoją obronę, a rosnący brzuch jego kochanki tylko go pogrążał. Po długiej walce wygrałam, jeśli można to tak nazwać. Dostałam więcej aniżeli chciałam choć zaznaczałam, że nie chcę od Alessandra absolutnie niczego prócz rozwodu. Apartament w centrum Modeny, dwa auta, domek wczasowy w Grecji i spora sumka z konta, oto moje zdobycze. To wszystko jednak tylko przypominało mi o mojej życiowej porażce jaką było niebagatelnie to małżeństwo. Tak samo jak to miasto. Kochałam je całym sercem i czułam się tu jak w domu, ale nie mogłam tam zostać. Po prostu nie potrafiłabym tam żyć. Sprzedałam majątki, które dostałam wraz z odzyskaniem przysłowiowej wolności, spakowałam walizki i po prostu wyjechałam. Gdzie? Wróciłam na tarczy do rodzinnego Poznania. Z podkulonym ogonem wróciłam do rodziców spodziewając się najgorszego. Nie spotkałam się z ich potępieniem czy pogardą na które byłam przygotowana. Spotkałam się z ich zrozumieniem i ciepłem. Owszem, nie byli dumni z moich życiowych decyzji, ale byli przede wszystkim kochającymi rodzicami. Rozumieli. Potrafili pogodzić się z faktem, że zięć, którego tak uwielbiali okazał się być skończonym kretynem. Potrafili pogodzić się z tym, że ich córka nie jest tak idealna jakby chcieli. Po prostu to zaakceptowali i podali dłoń, gdy tego potrzebowałam. Byli, gdy tak bardzo ich potrzebowałam, a te kilka miesięcy po rozwodzie było dla mnie męką. Choć może zewnętrznie wyglądałam zupełnie przyzwoicie, tak wewnętrznie byłam wrakiem, własnym cieniem. Zbyt wiele kosztowało mnie to wszystko. Zdecydowanie mnie to przerosło i doprowadziło niemal na skraj depresji. Gdyby nie moi najbliżsi, z całą pewnością skończyłabym na oddziale zamkniętym w pokoju bez klamek. Niektórym mogłoby się wydawać, że rozwód to przecież nic takiego skoro go nie kochałam. To nigdy nie jest nic takiego. Kiedyś czułam coś do tego człowieka, przeżyłam z nim kilka wspaniałych chwil. Ale przede wszystkim doprowadził moje życie do ruiny nie gorszej niż nasz związek. Z resztą nie tylko to było składną na mój stan. Zaangażowałam się choć nie powinnam. Poczułam coś więcej, a cała nasza znajomość powinna zamykać się tylko i wyłącznie w sypialni. Łudziłam się, że i on to poczuł. Myślałam, że to jest właśnie ten z którym każdy wschód i zachód słońca będzie stawała się czymś wyjątkowym. Facet z którym będę wreszcie naprawdę szczęśliwa i z którym spędzę wszystkie swoje dni aż po kres swojego życia. Ten jeden, jedyny na którego czasami czeka się niemal całe życie. Chyba nim był, ale ja nie byłam tą jedyną dla niego. Bo gdyby tak nie było to by nie wyjechał bez słowa. Próbowałby jakkolwiek się ze mną skontaktować. Dałby jakikolwiek znak życia. Nie wysłałby po jakimś roku zaproszenia na ślub. Nie złamałaby nim doszczętnie serca. Po prostu by nie odszedł. 
  Czy tęskniłam za nim? Chyba nie było dnia by tak właśnie nie było. Początkowo wydało mi się, że tylko wydawało mi się, że go kocham, że za nim nie tęsknie. Ale pochłonięta tym cholernym rozwodem nie miałam nawet czasu na sen, więc co tu dużo mówić o zastanawianiu się nad uczuciami. Dopiero po czasie zrozumiałam dlaczego pomimo faktu bycia wolnym człowiekiem tak bardzo czuję się nieszczęśliwa. Wtedy zrozumiałam, że czegoś mi brakuje. To, że za czymś, a raczej tęsknie. Bo dla mnie to nie była tylko  przygoda. Nie była to tylko niezobowiązująca zabawa. Sposób dawania upustu skumulowanym w moim wnętrzu emocji. Wyżywania się fizycznie czy zaspokojania swoich fizycznych potrzeb i żądzy. On nie był dla mnie tylko zabawką, nigdy nią nie był. Był facetem, którego pragnęłam, nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Nie pociągał mnie tylko w sferze łóżkowej, ale i mentalnej. Przy nim czułam się jak prawdziwa kobieta. Przy nim czułam się po prostu szczęśliwa i spełniona, jak przy nikim innym. I chyba właśnie dlatego zaczęło mi na nim zależeć. Dlatego moje serce zaczynało przyśpieszać bicia na samo jego wspomnienie, a mój umysł wariował pod wpływem jego zielonego, przeszywającego spojrzenia. A teraz przez to nie potrafiłam o nim zapomnęć, pomimo faktu, że przez niego byłam już na skraju załamania. Ale czy mogłam go winić? Obydwoje przystaliśmy na układ, że to był tylko seks. Obydwoje zgodnie twierdziliśmy, że to nie było nic więcej. Taki był nasz układ i nie należało go łamać. A ja przekroczyłam granice i teraz musiałam odczuwać opłakane w skutkach konsekwencje swojego czynu. Nie był mi nic winien, w żadnym wypadku nie miałam prawa obarczać go winą za wszelkie swoje krzywdy. Bo przecież gdyby nie on, nie zdecydowałabym się pewnie na ten rozwód, nie ruszyłabym z tego martwego punktu swojego życia i usychałabym w dalszym ciągu w złotej, modeńskiej klatce. On dał mi wiele, ale i niewiele mniej odebrał, choć może i nieświadomie. Mimo to, wciąż pamiętam jego uśmiech. Jego spojrzenie. Czuję jego delikatny dotyk. Zapach jego perfum uderzający do nozdrzy. Wciąż pamiętam słodki smak jego ust. A nawet jego słowa: smakujesz tak cholernie wspaniale, że mam wrażenie, że tracę zmysły wypowiedziane cicho z wariującym oddechem. Nie było chyba wieczora w czasie którego, gdy tylko zamknęłam oczy nie widziałam go.
Bym nie miała przed oczami wszystkich związanych z nim wspomnień. Nie wiem czy był jakikolwiek mojego życia w przeciągu tych kilku lat bym choć przez chwilę o nim nie pomyślała. Bym nie zastanawiała się co teraz robi, gdzie jest i czy jest z nią szczęśliwy. Wystarczyło to sprawdzić w internecie, ale nie chciałam. Każde jego wspomnienie było zby bolesne, choć pragnęłam go jak narkoman heroiny. Momentami wydawało mi się, że wariuje, ale taka właśnie była moja codzienność. Płaciłam i to słono za swoje błędy. Musiałam nauczyć się z tym żyć, bo przecież miałam dla kogo. Znalazłam swój sens. Znalazłam osobę, która mi go da. Dla której gotowa będę zrobić dosłownie wszystko, łącznie ze wskoczeniem w ogień. Facet, którego pokocham nie mniej aniżeli Bartmana. Nie sądziłam, że to będzie kiedykolwiek możliwe. Ale cieszę się, że się myliłam. To on i jego obecność dawała mi siły w momentach w których chciałam się poddać. To jego osoba dawała mie niesamowitą motywację niemal w każdej możliwej dziedzinie mojego życia. To on stał się moim sensem życia. 
  Swoje życie, które wiodłam zamknęłam i zostawiłam w Modenie. Nie utrzymywałam praktycznie kontaktów z tymi, którzy niegdyś wydawali się być przyjaciółmi. Nawet z Chiarą nie byłam tak blisko jak kiedyś. Kiedyś byłyśmy jak siostry, wręcz nierozłączne, teraz rozmawiałyśmy raz na kilka tygodni. Nie było między nami już tej chemii i umiejętności rozmawiania w nieskończoność o zupełnie błahych sprawach. Przez mój wyjazd oddaliśmy się od siebie i co raz bardziej traciłyśmy kontakt. Każda z nas miała swoje życie i powoli zaczynało brakować w nim miejsca na tą drugą. To wszystko bolało i to bardzo, ale nie byłam w stanie temu zaradzić. To musiało się po prostu stać. Nie miało to najmniejszych szans na przetrwanie na dłuższą metę. Brutalne, choć prawdziwe. Taka niestety była kolej rzeczy w naszym życiu, jedni odchodzili, drudzy pojawiali się w ich miejsce. Reszta moich znajomych nie była raczej warta wspominania. Można powiedzieć, że nasza znajomość zakończyła się wraz z zakończeniem mojego małżeństwa. Nie byłam tym zaskoczona, spodziewałam się tego, że przestanę ich interesować skoro nie będę już żoną wpływowego inwestora, a stanę się rozwódką. Byłabym zaskoczona, gdyby zachowali się inaczej. Mój były mąż również nie był osobą o której lubię i warto wspominać. W zasadzie nie miałam ochoty wiedzieć, co się z nim dzieje, jedynie Chiara z braku temtu do rozmowy podrzucała jakieś informacje o jego bycie, które były dla mnie równie ważne, co rynek drobiu w Chinach. Jedyne co zarejestrowałam to to, że był szczęśliwym tatusiem i przykładnym małżonkiem. Czy mu zazdrościłam? Może po trochu, ale sama też odnalazłam urpagnioną życiową równowagę. Zajęło mi to trochę, ale małym kroczkami doszłam do celu. Wydawało mi się nawet, że zapomniałam o brunecie. Jednak głupie zrządzenie losu dość brualnie przypomniało mi, że to absolutnie niemożliwe.
 -Lila?-słyszę dźwięk swojego imienia wypowiadany przez znany męski głos i niemal natychmiast truchleję. Odwracam się i widzę go. W zasadzie niewiele się zmienił. Może poza fruzurą, był wciąż sobą, dokładnie takim jakim go zapamiętałam.- Kiedy my się widzieliśmy, kopę lat.-kręci głową
 -Z osiem.-przytkuję mu
 -Co u ciebie?-pyta przyglądając mi się- Zmieniłaś się.
 -W porządku, jak widać słoneczną Italię zmieniłam na zimną Polskę.-odpowiadam mu- Na lepsze czy gorsze?
 -To chyba oczywiste, że na lepsze.-unosi kąciki ust ku górze- Co porabiasz?
 -Wróciłam do Poznania i tam rozkręciłam własny biznes, wciąż ta sama branża.-mówię- A co u ciebie? 
 -Dwa lata grałem w Rosji, a teraz wracam do Polski także nie mogę narzekać.-odpowiada z uśmiechem
 -Co u żony?
 -W porządku, za dwa miesiące urodzi się nam trzecia pociecha.-mówi wyraźnie uradowany
 -Trzecie? Szybki jesteś.-kiwasz głową z uznaniem
 -Zawsze marzyłem o dużej rodzinie.-odpowiada z uśmiechem- A jak z Tobą? 
 -Jestem szczęśliwa, chciałoby się powiedzieć, wreszcie. Znalazłam faceta dzięki, któremu czuję się najszczęśliwszą osobą na świecie i którego kocham całym sercem.
 -Widać to.-mówi unosząc kąciki ust ku górze- W zasadzie co robisz w Warszawie?
 -No właśnie przyjechałam po swojego mężczyznę.-odpowiada mu 
 -W takim razie nie będę ci przeszkadzał.-dodaje- Muszę zabrać swoich urwisów od biednej babci.-śmieje się- Trzymaj się Lil.
 -Ty też Zbyszek.-odpowiadam z nieco wymuszonym uśmiechem
 -Wiesz, że wciąż pamiętam i nigdy nie zapomnę.-dodaje nieco ciszej
 -Lepiej zapomnij, nie można rozpamiętywać przeszłości.
 -Tak myślisz?
 -Nie możemy żyć przeszłością, to co wydarzyło się osiem lat, zostało za nami te osiem lat temu. Teraz mamy swoje życie i nim musimy się przejmować.-mówię
 -Przepraszam i dziękuję, wiesz za co.-mówi po czym niespodziewanie mnie obejmuje by po chwili zniknąć z mojego pola widzenia i pozostawić mnie w zupełnym szoku w hali przylotów na warszawskim lotnisku. Stoję tak, w zupełnym osłupieniu dobrych kilka minut dopóki głos spikerki inofrmującej o tym, że lot z Paryża właśnie dotarł na miejsce, a pasażerowie za chwilę pojawią się w hali przylotów. Otrząsam się z letargu i wyptruje tego, na którego czekam. Uśmiecham się szeroko pod nosem, gdy dostrzegam jego postawę w oddali. Po chwili widzę także na jego twarzy szeroki uśmiech, nie mija w zasadzie kilka sekund jak stoi i przytula się do mnie. Również nie pozostaję mu dłużna i wtulam się w niego spragniona jego osoby.
 -Jak lot?-pytam
 -Trochę długi no i siedziałem koło mało sympatycznej pani.-krzyw się
 -Kochanie, nie narzekaj.-upominam go
 -Mamo!-gani mnie niemal natychmiast
 -No co?-spoglądam na niego pytająco- Ah no tak, koledzy.-wywracam oczami 
 -Płakałaś?-zmienia temat przyglądając mi się gorliwie
 -Nie, skąd ten pomysł?-pytam prezez chwilę zastanawiając się czy aby z moich oczu nie wydobyło się kilka słonych łez.
 -Mamo, wiesz, że mnie nie oszukasz.-kręci głową
 -Po prostu się za tobą stęskniłam łobuzie.-uśmiecham się ciepło starając się go zbyć- A teraz chodź, opowiesz mi co ciekawego się wydarzyło przez te dwa tygodnie na obozie i o turnieju mój ty mvp.-otaczam go ramieniem pomimo jego protestów i idziemy przez siebie. To właśnie on był całym moim światem. Miłością mojego życia. Ośmioletnim chłopcem o przeraźliwie zielonych oczach i kruczoczarnych włosach oraz nadprzeciętnym jak na swój wiek wzroście. Niemal wierną kopią swojego taty i idąc w jego ślady, choć nieświadomie, zaczął przygodę ze sportem. Pewnego dnia powiem mu kim był jego tata. Powiem mu ile dla mnie on znaczył, a może i w dalszym ciągu znaczy. Kiedyś przyjdzie taka chwila, że sam o to spyta, a ja będę gotowa na to, by mu to powiedzieć. Może i przyjdzie kiedyś chwila, że i on dowie się, że zaraz po jego wyjeździe dowiedziałam się, że jestem w ciąży i nosiłam pod sercem nasze dziecko. Może kiedyś mu powiem, że nigdy nie będę w stanie się z nikim związać ani pokochać jak jego czy naszego syna. No właśnie, może. Nie wiem czy ta chwila kiedykolwiek nadejdzie, nie zastanawiam się nad tym. Teraz liczy się dla mnie tylko to co tu i teraz. Najważniejszy jest teraz Filip, bo tak właśnie ma na imię najważniejszy mężczyzna w moim życiu. I choć przez jego ojca wiele wycierpiałam to za jedną rzecz mogę mu ogromnie podziękować. Gdyby nie on nie miałabym tak cudownego syna i nie byłabym tak szczęśliwa mając go obok. Może i na początku wieść o macierzyństwie była dla mnie nie do pojęcia i wręcz mnie paraliżowała, tak teraz wiem, że to była najlepsza rzecz jaka mogła przydarzyć mi się w życiu. Może i nie mieszkam w pięknym zamku, nie mam księcia na białym koniu i pięknej, złotej karocy, ale mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć jedno. Jestem szczęśliwa. Choć moje życie potoczyło się, tak jak się potoczyło to niczego nie żałuję. Staram się iść nieprzerwanie naprzód. Bo o to właśnie w życiu chodzi. O to by nie zrażać się niepowodzeniami, by czerpać z nich lekcje i odważnie kroczyć do przodu. Iść, po prostu iść. A więc idę. Czasem upadam, ale się podnoszę i idę dalej. Wciąż idę..

 
FINE



~*~
Tym oto sposodem kończymy historię Liliany. Było dość krótko i powiedzmy, że intensywnie. Łatwo nie było, ale jakimś cudem udało mi się dobrnąć do końca tego projektu. To nie będzie typowe pożegnanie, czyli koniec tego bloga, początek kolejnego. Te słowa będą moim pożegnaniem ze światem bloggerskim. Nie jest łatwo mi to pisać, ale taka jest kolej rzeczy. Wraz z ostatnimi słowami tej historii zakończyłam pisanie, przynajmniej solowe. Tak, więc to będzie troszkę dłuższy wywód. 
Zakładając dwa lata temu konto na bloggerze nie spodziewałam się, że aż tyle tutaj będę. Nie sądziłam, że ta przygoda będzie trwała dwa lata, myślałam, że dość szybko się znudzę. Im dłużej pisałam, tym bardziej się w tym odnajdywałam. Co raz bardziej to lubiłam. Na przestrzeni tych dwudziestuczterech miesięcy widzę progres. Widzę go nie tylko w opowiadaniach, ale i w życiu codziennym. Jak? W szkole pisanie wszelkich dłuższych form to błahostka, a i dzięki pisaniu mój umysł jest bardziej otwarny i powiedziałabym, że stałam się bardziej kreatywna. Kończąc to jedenaste opowiadanie w moim wykonaniu czuję zarazem ulgę i ogromny smutek. Wiem, że zakończył się wraz z tym pewien etap w moim życiu. Może niektóre z Was wiedzą, może niektóre nie, ale to nie był do końca mój wybór z własnej woli. Mam zbyt wiele zajęć w chwili obecnej by móc pisać dla Was regularnie, jak przed wakacjami. Długo się zastanawiałam, ale nie mogło być innej decyzji. Musiałam wybrać i padło na pisanie. Z bólem serce odchodzę. Będzie mi brakować wieczorów spędzonych przy pisaniu. Będzie brakować mi historii moich bohaterów wymyślanych w najmniej odpowiednich miejscach i chwilach mojego życia. Będzie mi brakować poszukiwań weny. Ale przede wszystkim będzie brakować mi Was, czytelniczek. To Wy napędzałyście mnie do pisania, dawałyście mi motywacje do działania. Gdyby nie Wy, nie byłoby mnie tutaj. Dziekuję Wam z całego serca za to, że byłyście ze mną. Gdybym mogła, przytuliłabym i podziękowałabym osobiście każde z Was. Dziękuję z całego serca za wszystko, za każde słowo pozostawione w komentarzu pod rozdziałem czy na asku. Nie wierzę, że to już koniec, ale to nieuniknione. Może kiedyś do Was wrócę. Może. Mimo wszystko zawsze będę dla Was dostępna na gadu-gadu czy na asku, no i też postaram się czytać troszkę więcej blogów.
Raz jeszcze dziękuję za wszystko i przepraszam za wszelkie wpadki i tym podobne.
Ściskam gorąco. 
Po raz ostatni,
wingspiker.

| ask | duet |




To już jest koniec, nie ma już nic,
Jeste
śmy wolni, możemy iść...



piątek, 12 września 2014

#sei.


  Czasem kiedy wydaje się nam, że w życiu nie może być już gorzej przekonujemy się jak bardzo się mylimy. Człowiek to tylko głupia i naiwna istota poddana swojemu losowi pisanemu przez głównego stwórcę. Dlaczego głupia i naiwna? Bo wierzy w to, że przez cały czas wszystko może być dobrze, wręcz idealnie. Czasem niektóry wydaje się, że ich życie to niekończąca się bajka. Niestety tak jak w bajkach opowiadanym dzieciom, wszystko ma swój koniec. Nie ma na świecie nic wiecznego, wszystko z czasem przeminie. Pieniądze, sława, kariera, a nawet i miłość, która wydawała się być tą jedyną i najprawdziwszą. To wszystko kiedyś skończy swój byt. Tak samo jak my. Nigdy nie możemy być pewni jutra. Nigdy przecież nie wiemy czy zamykając wieczorem oczy nie zamkniemy ich po raz ostatni. Nie wiemy czy poranna kłótnia z kimś kogo kochamy będzie tą ostatnią. Nigdy nie wiemy co przyniesie los. Jesteśmy tylko marnym marionetkami, a gość na górze pociąga za sznurki czy też je ucina. To, że każdego czeka śmierć to wie nawet małe dziecko. Ale nie każdy wie, że trzeba w życiu zawsze dawać od siebie jak najwięcej, by tyle samo zyskać. Czerpać z każdej chwili radości tyle ile można, z każdego dnia. Dawać do zrozumienia osobom na którym nam zależy, że są dla nas najważniejsze w całym wszechświecie. Jedak przede wszystkim trzeba spełnić jedną żądze jaką posiada każdy z nas. Przede wszystkim trzeba być szczęśliwym. Kochać i być kochanym. Bo przecież to jest w zasadzie niemal cała definicja tego słowa. Niestety w tym momencie mój słownik stracił to słowo. Byłam w zbyt bardzo beznadziejnym punkcie swojego życia by móc odczuwać choć przez sekundę przyjemne ciepło na sercu. Zbyt mocno zostałam sprowadzona do parteru ostatnimi dniami by potrafić choć zmusić swoje usta do cienia uśmiechu. Za dużo kosztowała mnie sytuacja w której właśnie się znalazłam by nawet udawać, że wszystko było w porządku. Dlaczego? Bo nic takie nie było, nawet w najmniejszym stopniu. W moim wypadku sprawdzał się fakt, że jak w życiu się coś zacznie sypać, to w całości. W jednej chwili z pozornie szczęśliwej i tryskającej pozytywną energią kobiety stałam się dwudziestokilkoletnią stonowaną i do tego mocno przygaszoną osobą. Gdzie się podziały te wszystkie pozytywne cechy, ta odrobina szaleństwa czy kokieterii w mojej osobie? Sama nie wiem. Zostały chyba przygniecione przez wyniszczające małżeństwo, a aktualnie sprawę rozwodową, która prawdopodobnie miała zabrać mi kolejne sto lat życia.
 -Jak sprawa?-zagaduje mnie Chiara w pracy w czasie przerwy na lunch
 -Jak tak dalej pójdzie to do emerytury się rozwiodę.-rzucam pochmurnie
 -Przecież ten adwokat mówił, że to tylko formalność?-unosi brwi ku górze
 -Bo tak w zasadzie jest, tylko Alessandro wszystko utrudnia. Cholerny dupek.-walczę
 -I nie można nic z tym zrobić?
 -Gdyby się dało, byłabym rozwiedziona.-wzdycham głęboko dłubiąc w swoim jedzeniu
 -Nie powiesz mi chyba, że on widzi jakieś perspektywy dla tego małżeństwa?
 -Żeby było śmieszniej to tak właśnie to widzi. Twierdzi, że jeszcze wszytko można odbudować i nie zgadza się na żaden rozwód.-prycham
 -Nie dość, że cię notorycznie zdradzał i zaraz będzie ojcem to jeszcze cię uderzył!-wybucha Włoszka
 -Na uderzenie nie mam świadków, sąsiedzi twierdzą, że słyszeli tylko kłótnie i nic więcej.-mówię ze stoickim spokojem- Co do ciąży też nie za bardzo.
 -Co za gnój.-mówi niemiłosiernie zła- Przecież to jest śmieszne.-kręci głową z niedowierzaniem
 -Mnie tego nie musisz mówić, mam już serdecznie dość. Chciałabym mieć zdecydowanie ten etap swojego życia daleko za sobą.
 -A propos etapów w życiu. On się odzywał?-zmienia zupełnie temat
 -Może i tak.-wzruszam obojętnie ramionami
 -Kiedy ostatni raz go widziałaś?
 -Tego dnia w którym drzwi otworzyła mi jego była, a raczej obecna dziewczyna.
 -Skąd pewność, że są razem?
 -Chiara proszę cię, nie drążmy tego tematu. Dla mnie to raczej zamknięta sprawa.
Czy tak było? Chciałabym. Choć twardo starałam się trzymać tej właśnie myśli to wciąż nie dawał mi spokoju. On, a może raczej jego wspomnienie. Nocy spędzonych razem. Tych chwil w których dzięki niemu czułam się jak prawdziwa kobieta. Kiedy czułam się komuś potrzebna. Gdy pożądałam i sama byłam pożądana. Bo to właśnie wtedy zaznałam szczęścia, tego, którego tak bardzo mi brakowało. Poczułam się jak ptak wypuszczony z klatki na wolność. Poczułam, że żyję. Bo przecież gdyby nie on, pewnie jeszcze długo tkwiłabym w tym toksycznym związku, usychając z bólu i nieszczęścia rozrywającego mnie od środka. Nie powiem, że teraz jest lepiej, ale chociaż potrafiłam zebrać się na odwagę i wykonać ten pierwszy, niemal milowy krok by zmienić ten stan rzeczy. W końcu od czegoś trzeba było zacząć, prawda?
 -Dzień dobry pani Matteoni.-uśmiecha się prawnik ściskając moją dłoń, a ja krzywię się przy dźwięku tego nazwiska- Oczywiście wiem, nazwisko to już kwestia czasu.-dodaje widząc moje zmieszanie
 -Ma pan dla mnie coś nowego mam rozumieć?-pytam go
 -Tak proszę pani.-kiwa twierdząco głową- Rozmawiałem z panem Lorenzim, adwokatem pana Matteoniego.-mówi, a ja tężeje na dźwięk wypowiedzianych przez niego słów- Mają pewną propozycję.
 -Nie zgadzam się na żadne mediacje i ugody.-wtrącam bez ogródek
 -Chcieli się spotkać.-kontynuuje nie zważając na moje wcześniejsze słowa
 -Niby w jakiej sprawie?-pytam z wyraźną kpiną w głosie
 -Chcieli porozmawiać w sprawie jakiegoś polubownego załatwienia sprawy.
 -Nie zgadzam się.
 -Proszę to jeszcze przemyśleć.-nalega adwokat
 -Powiedziałam, że nie wyrażam zgody, temat uważam za zakończony.
 -Pani Matteoni, to spotkanie mogłoby zdecydowanie przyśpieszyć tok sprawy i szybciej miałaby pani to za sobą.-ciągnie mężczyzna
 -Podniósł na mnie rękę, a do tego notorycznie mnie zdradzał i nie pozwolę żeby wyszedł z tego bez winy. Zbyt wiele przez niego wycierpiałam.-warczę niemiłosiernie zła- Jeśli to wszystko to już pójdę.-wstaję z miejsca po czym nie dając dojść mu do słowa po prostu wychodzę z kancelarii. Będąc wielkim kłębkiem nerwów wracam do mieszkania. Trzaskam drzwiami przyprawiając tym samym o zawał własnego kota. Ciskam torebką w kąt i mam ochotę zacząć wrzeszczeć ile sił w płucach, ale hamuję się. Nie potrzebuję wściekłych sąsiadów, wzywania policji bo oszalałam i dawania kolejnych argumentów swojemu, niestety wciąż mężowi do przeciągania tego cholernego rozwodu. Ta sprawa już i tak kosztowała mnie momentami zbyt wiele zdrowia. A do tego wydawała się nie mieć końca. Normalni ludzie rozwodzą się na drugiej, góra trzeciej rozprawie. U nas chyba niestety dojdzie do jakiegoś karkołomnego rekordu, bo odbyły się już cztery, a końca jak nie było, tak w ciągu dalszym nie widać. Nie miałam zielonego pojęcia o co mogło mu chodzić. Bo przecież na pewno nie o to, że mnie kochał bo to już dawno było przeszłością. O zemstę? W tym przypadku to wielce prawdopodobne. Bo przecież jak mogłam zażądać rozwodu? Postawić rysę na wizerunku pana idealnego? Nie miałam prawa. I to najmniejszego. A teraz z całą pewnością miałam za to pokutować. Może i porwałam się na nierówną walkę bo w końcu on był wielkim panem z ogromnymi kontaktami i mógł więcej, ale nie miałam innego wyjścia. Nawet gdy życie w wielkim, przestronnym apartamencie z widokiem na panoramę Modeny, pławienie się we wszelakich luksusach, wszelkie wieczorne towarzyskie rozrywki musiałam zamienić na dwupokojowe mieszkanie na przedmieściach,życie przeciętnego zjadacza chleba spędzającego samotnie wieczory w towarzystwie kota. Teraz, siedząc na zimnych balkonowych płytkach i zaciągając się papierosem, choć tak naprawdę nie paliłam, zastanawiałam się jak będzie wyglądać moje życie, gdy już jakimś cudem uda mi się stanąć na nogi. Pojawiało się też wtedy pytanie czy w ogóle uda mi się to kiedykolwiek zrobić. Bo na chwilę obecną leżałam rozpłaszczona na glebie bez większych chęci i jakichkolwiek perspektyw na podniesienie się chociaż do pozycji siedzącej. Nic tylko czekać, na skopanie, a to chyba czynił właśnie Alessandro. Kopał i to niemiłosiernie do tego stopnia, że nie miałam już sił się podnieść. Tak samo jak w tej chwili z podłogi. Mogłabym tu siedzieć w nieskończoność wlepiając tępo wzrok w bliżej nieokreślony punkt. Siedzieć tu tak i przeczekać tą burzę jaką poniekąd sama sobie rozpętałam. Ukryć się przed światem albo wyjechać gdzieś daleko stąd i zacząć życie z zupełnie nową kartą i bez zbędnego bagażu doświadczeń. Wiele oddałabym bym mogła to zrobić. Tak po prostu uciec, od tego wszystkiego. Od tych wszystkich przytłaczających mnie problemów. Zniknąć.
 -Przeziębisz się.-z rozważań wyrywa mnie dobrze znany męski głos w ojczystym języku, a ja natychmiast truchleję. Skąd wiedział gdzie mieszkam? A może skąd wiedział, że to ja skoro na dworze panował już półmrok, a światła latarni nie były w stanie dosięgnąć aż tak daleko. Przez moment łudzę się, że zaczęłam wariować i moja wyobraźnia stroi sobie ze mnie żarty. Jednak po chwili, gdy podnoszę się z miejsca widzę wyraźny zarys jego sylwetki. Nie potrafiłam uwierzyć w to, że tam stał. Przez chwilę w ogóle wątpiłam, że jego celem było odwiedzenie mnie, ale, gdy po chwili usłyszałam energiczne pukanie do drzwi nie miałam najmniejszych wątpliwości. Im bliżej drzwi tym bardziej moje nogi robiły się jak z waty, a serce waliło jak oszalałe. Wzięłam głęboki wdech i drżącą ręką otworzyłam zamek, a po chwili przede mną pojawił się nie kto inny jak brunet. Wystarczył ułamek sekundy. Zaledwie jedno spojrzenie, a pożądanie powtórnie rozpaliło we mnie swój ogień. A może w nas. Bo minęła dosłownie chwila, a zostałam przywarta do ściany pod wpływem silnego męskiego ciała i zupełnie pozbawiona zdrowego rozsądku pod wpływem namiętnych i gorących pocałunków, a także wielkich dłoni błądzących wzdłuż mojego kręgosłupa. Zupełnie straciłam nad sobą panowanie. Zupełnie poddałam się chwili namiętności. Czy z desperacji i potrzeby chwili? Może. Czy z potrzeby bliskości? Prawdopodobne. Ale czy chciałam się nad tym zastanawiać w tym właśnie momencie? To pytanie czysto retoryczne, przynajmniej w moim wypadku. Bo przecież go pragnęłam ja nikogo innego w tym momencie. Chciałam dać po prostu upust temu wszystkiemu, co zgromadziło się w moim wnętrzu przez ostatnie tygodnie. Oddać się tej chwili uniesienia i przyjemności. Kochać się z nim do szaleństwa.
 -Zniknęłaś.-szepcze, gdy na nim leżę zupełnie bez sił po istnym szaleństwie i maratonie jakie sobie zafundowaliśmy
 -Wcale nie.-przeczę jego słowom- Po prostu zmieniłam miejsce zamieszkania.
 -Więc dlaczego się nie odzywałaś?-ciągnie dalej bawiąc się moimi włosami
 -Bo chyba nie miałeś czasu.-przygryzam wargę
 -Ja?-marszczy brwi- Byłaś u mnie?-pyta po chwili dedukcji
 -Nie tylko ja.-mówię bez większych emocji- Wiem, że niczego sobie nie obiecywaliśmy i to twoje życie, więc nie tłumacz się, po prostu mam teraz zbyt wiele zmartwień z tym zasranym rozwodem i pracą. Może też potrzebowałam czasu dla siebie.
 -Nie muszę się tłumaczyć, ale chcę.-odpowiada mi- To była dokładnie ta przez którą wpadałem do baru i przez, a raczej dzięki której się poznaliśmy. Przyjechała porozmawiać.
 -Więc co tu robisz?
 -Porozmawialiśmy, wyjaśniliśmy sobie kilka ważnych rzeczy.-kiwa głową- Ale musiałem cię zobaczyć.-dodaje ciszej
 -Brakowało ci mojej bezpośredniości, szczerości czy raczej pieprzenia się ze mną?-pytam zupełnie wprost
 -A co jeśli powiem, że wszystkiego?-mówi uwodzicielskim tonem głosu
 -To nie uwierzę.-odpowiadam równie zmysłowo delikatnie rozchylając usta na których po zaledwie ułamku sekundy czuję jego wargi napierające na moje.
 -A jak teraz?-mruczy
 -Powiedzmy, że niech ci będzie.-odpowiadam mu, a między nami zapada nieprzyzwoita cisza. Leżymy tak bez słowa, tocząc zaciętą walkę na spojrzenia. Niemal natychmiast ginę pod ciężarem tego zielonego, przeszywającego spojrzenia. Ale czy ktoś byłyby w stanie wygrać tą istną walkę z wiatrakami? Na pewno nie kobieta. A już na pewno nie ja.
 -Twój mąż wie.. no wiesz, o nas?-pyta nagle
 -Nie wiem jakim cudem, ale dowiedział się, że byłam wtedy na meczu oraz tego, że z tobą rozmawiałam i wymyślił sobie, że zdradzam go z tobą od dłuższego czasu.-wzdycham- Czemu pytasz?
 -Bo.. Lila, nie przedłużą mi kontraktu w Modenie.-bombarduje cię swoimi słowami, a ja patrzę się na niego jak zahipnotyzowana
 -Jak to?-pytam cicho
 -Jeszcze miesiąc temu mówili, że są bardzo zainteresowani przedłużeniem, a dwa dni temu dostałem informację, że mogę sobie szukać klubu.
 -Sądzisz, że Alessandro mógł mieć w tym udział?
 -Czy sądzę? Jestem niemal pewien.-mówi stanowczo- Był na treningu i na meczach. Rozmawiał z prezesem bo jako jeden z głównych sponsorów odnośnie transferów ma wiele do powiedzenia.
 -To moja wina.
 -Przestań.-przerywa mi
 -A nie jest?-wzdycham- Przepraszam.-mówię cicho
 -Takie jest życie sportowca, daj spokój.-na jego twarzy jawi się cień uśmiechu
 -Ile wam jeszcze zostało do końca sezonu?
 -Dwa, góra trzy mecze.-głośno przełyka ślinę, a między nami powtórnie zapada głucha cisza. Nie wiem kompletnie co mam powiedzieć. Nie wiem co mam myśleć. Z jednej strony wiem, że nie jesteśmy ze sobą i tak naprawdę nie powinno łączyć nas nic więcej aniżeli przelotny romans, ale w chwili, gdy mi to oznajmił poczułam się jakby przejechał po mnie walec. Liczyłam się z tym, że kiedyś nadejdzie koniec, ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak prędko.
 -Rozumiem.-wyduszam z siebie- Przecież nie jesteśmy parą, nie musisz mieć miny jakby ktoś umarł.
 -Mimo wszystko nie czuję się z tym dobrze.
 -Sam powiedziałeś, taki los sportowców.-odpowiadam zielonookiemu- Był czas na zabawę i chwilę przyjemności, pora pobawić się w prawdziwe życie.
 -Nie wiem gdzie wyląduję, ale chcę żebyś wiedziała, że chwilę spędzone z tobą były dla mnie naprawdę ważne.-unosi mój podbródek
 -I dla mnie również.-dodaję- Dzięki tobie wreszcie zrobiłam coś ze swoim życiem.
 -Czy my się żegnamy?
 -Na to wygląda.-wzruszam ramionami- Lepiej się do tego przygotować, bo to nieuniknione.
 -Rozwodzisz się, a co dalej?
 -Dalej? Postaram się jakoś wrócić do żywych i zacząć na nowo.-kiwam głową- A u ciebie?
 -Grać i jeszcze raz grać.-odpowiada niemal natychmiast- I ustabilizować się wreszcie.
 -Radzę wybierać dobrze, bo potem możesz mieć problemy z rozwodem jak stąd do Afryki.-dodaje żartobliwie, choć tak naprawdę wcale do śmiechu mi nie jest.
 -Skoro tak mówisz.-uśmiecha się delikatnie.
Choć z zewnątrz udawałam silną i nie dawałam niczego po sobie poznać to zabolało. Ktoś mógłby spytać dlaczego, przecież to był tylko i wyłącznie romans. No właśnie z mojej strony to nie była do końca prawda. Zaczęło mi zależeć. Zaczęłam czuć do niego coś więcej aniżeli sam pociąg fizyczny. Przy nim czułam się naprawdę szczęśliwa. To on dawał mi nadzieję na lepsze jutro. To właśnie dzięki niemu przełamałam swoje słabości i ruszyłam z tego martwego punktu jakim było moje małżeństwo. Tyle mu zawdzięczałam, a ona teraz miał tak po prostu wyjechać.. Zostawić mnie po tylu tygodniach wzajemnej rozkoszy i czułości. Tak zwyczajnie odjechać. Ale czy mogłam go winić? Nie miałam do tego prawa, żadnego. To miał być tylko i wyłącznie romans. To miało nie wyjść poza sferę sypialni. Nie umiałam tego zrealizować, więc teraz musiałam po prostu z tym żyć. I nie boję się tego nazwać niespełnioną miłością. Bo wiem, że to co do niego poczułam było czymś innym niż to czym kiedyś darzyłam Alessandra. To było coś zupełnie innego. Coś o wiele głębszego i silniejszego. Coś co właśnie powinno się zakończyć, a nawet nigdy nie mieć początku...



~*~
Spóźniona, ale jestem. przepraszam, znowu
Wiele nam już nie zostało moje drogie. Ostatnia prosta. Wydarzyć się może wszystko, dosłownie. Spodziewajcie się niespodziewanego jak to powiedział Pit. Kogoś pewnie zaskoczę, innych nie. Zobaczymy. 
Szkoły już mam dość. Może by tak święta albo najlepiej wakacje?
MŚ trwają w najlepsze, oby tak do końca z naszym udziałem! Jutro kierunek UĆ. 
Trzymajcie się,
wingspiker.


| ask | duet | Alek |



niedziela, 31 sierpnia 2014

#cinque.


  Biorę głęboki wdech i jakkolwiek staram się zebrać myśli. Doskonale widzę jego wyraz twarzy świadczący tyle, że nie jest zadowolony z faktu iż nie zastał mnie w domu. Chyba ślepy wyczułby tą atmosferę jaka była między nami. A ta była okropnie napięta i mało przyjemna. Mimo to, nie mogłam dać po sobie niczego poznać. Nie mogłam powiedzieć mu przecież prawdy, choć trzeba było przyznać, że wyjątkowo sobie na to zasłużył.
 -Więc gdzie byłaś?-przerywa głuchą ciszę
 -Skorzystałam trochę z uroków weekendów i mnie poniosło.-dukam pewnie patrząc mu prosto w oczy
 -Nie byłaś u Chiary.-mówi beznamiętnie mi się przyglądając
 -Chiara nie jest moją jedyną znajomą.-wtrącam
 -A może to był znajomy?-pyta z bezczelnym uśmieszkiem
 -Czy ty coś insynuujesz?
 -Ależ skąd kochanie. Chcę po prostu dowiedzieć się gdzie była moja ukochana żona tej nocy.
 -Skąd to nagłe zainteresowanie? Ostatnimi tygodniami jakoś specjalnie się mną nie przejmowałeś.-mówię
 -Masz kochanka?-pyta nagle bez zbędnych ogródek
 -Oszalałeś?
 -Który to? Może to ten Polaczek, który pożerał cię wzrokiem na bankiecie i dla którego byłaś wczoraj na meczu?
Spoglądam na niego kompletnie zszokowana. Nie miałam pojęcia skąd wiedział, że dnia wczorajszego byłam na mecz, a już tym bardziej o tym, że rozmawiałam z brunetem po meczu. Śledził mnie? To było chyba bardzo prawdopodobne. I szczerze mówiąc, wcale by mnie nie zdziwiło.
 -Zgadłem skarbie?
 -Śledzisz mnie?-spoglądam na niego z wyrzutem
 -Jak długo ten Polaczek posuwa moją żonę?
 -A jak długo ty posuwasz pół Piacenzy?!-nie wytrzymuję i podnoszę ton głosu
 -Nic ci do tego.
 -Ach tak?-kręcę kpiąco głową- Jak ma na imię ta ostatnia z którą wpadłeś, Monica?
 -Nie bądź śmieszna.
 -To ty nie udawaj pana wszechświata bo nim nie jesteś.-warczę
 -Nie podnoś głosu bo gdyby nie ja tkwiłabyś w jakiejś kawalerce w mało ciekawej dzielnicy miasta z jakimś bezrobotnym Polaczkiem.
 -Tak, rzeczywiście, gdyby nie ty mieszkałabym pod mostem bo przecież sama wcale na siebie nie zarabiam i nie posiadam własnej firmy!
 -Gdyby nie ja, byłabyś nikim kochanie.-mówi wymuszając uśmiech, a gdy podchodzi w moim kierunku wyczuwam delikatną woń whisky. Nie miałam kompletnego pojęcia co zrobić. Co powiedzieć. Miałam kompletną pustkę w głowie, ale wiedziałam jedno. Nie mogłam za nic w świecie dać po sobie poznać, że trafił w sendo sprawy. Po prostu to nie mogło wyjść na jaw.
 -No przyznaj się, ile razy cię już przerżnął ten siatkarzyna.
 -Mnie insynuujesz jakieś kretyńskie romanse, a sam zabawiasz się na prawo lewo!
 -Nie twój zakichany interes co robię, beze mnie byłabyś nikim, więc nie waż się podnieść na mnie głosu suko!-wrzeszczy, po czym z pełną furią i nienawiścią zarówno w głosie jak i w oczach z pełnym impetem wymierza mi swoją dłonią siarczystego polika. Po tym ciosie kulę się łapiąc się za policzek czując ciepła i lepką ciecz spływającą z kąciki moich ust. Podnoszę przerażona wzrok w kierunku tego potwora, który był rzekomo moim mężem. Jednak w jego wzroku nie odnajduję zupełnie nic, a to jest najbardziej przerażające. Kiedyś wydawać się mogło, że mogłam w jego spojrzeniu znaleźć ciepło i uczucie, a dziś w jego oczach nie było nic poza obojętnością, chłodem, a teraz i nienawiścią. W tej chwili wszystko stało się dla mnie jasne. To przelało wszelką czarę goryczy. Wraz z tym co zrobił dał kres tej farsie jaką było to małżeństwo.
 -Koniec.-wyduszam z siebie cicho- To koniec.-dodaję pewniej, a jego wzrok tężeje
 -Chyba oszalałaś.
 -Nie, wręcz przeciwnie.-mówię by po chwili chwycić torebkę i wybiec z mieszkania. Nie oglądam się z siebie tylko pędzę jak szalona przez korytarz aż do windy wciskając jak szalona guziki. Serce o mało co nie wyskoczy mi z piersi, gdy słyszę w oddali kroki. Gdy drzwi się rozsuwają niemal wpadam do środka i czym prędzej wciskam przycisk. Każda kolejna minuta spędzona w tym ciasnym pomieszczeniu wydaje się być wiecznością, po dwóch przystankach przy których o mało co nie dostałam zawału wreszcie docieram na piętro o numerze zero i biegiem pokonuję odległość jaka dzieli mnie od samochodu. Z piskiem opon opuszczam podziemny parking i jadę w bliżej nieznanym mi kierunku. Zatrzymałam się dopiero po kilkunastu minutach szaleńczej jazdy w czasie której złamałam co najmniej szereg przepisów drogowych. Dopiero po chwili spostrzegłam się, że znajduję się na samych obrzeżach miastach w okolicach trzygwiazdkowego hotelu w którym po chwili bookuje pokój na nazwisko swojej przyjaciółki. Otwieram pokój kartą by po chwili paść na łóżko i zacząć cicho szlochać. Minęła dopiero dłuższa chwila zanim zdołałam się uspokoić. Do tego także zmusiło mnie pukanie do drzwi, w których ujrzałam jedyną osobę, jaką pragnęłam w tej chwili zobaczyć.
 -O mój boże Lili, co się stało?!-niemal natychmiast wyrzuca z siebie widząc mój wielce opłakany stan- Co z twoim ustami? Nie.. czy to te dupek ci to zrobił?!
Po prostu nie wytrzymałam. Nie umiałam z siebie wydusić ani jednego, najmniejszego słowa. Jedyne co potrafiłam w tej chwili zrobić to wybuchnąć cichym płaczem, który przemienił się w żałosne szlochanie w rękaw przyjaciółki. Nie wiem ile czasu minęło. Nie wiem ile siedziała obok mnie i po prostu w ciszy znosiła moje żale. Wnioskując po tym, że za oknem nie można było dostrzec w zasadzie niczego prócz lampy oświetlającej ulice gdzieś w oddali spowitej w mroku nocy. Dopiero po tak długim czasie byłam w stanie cokolwiek powiedzieć. Wtedy wszystko to, co mnie hamowało nagle zniknęło i mówiłam. Jak najęta przez dobrych kilkanaście minut. I wtedy zapadła cisza. Widziałam na twarzy Chiary jak przetrawia wszystkie informacje jakie jej dostarczyłam. Widziałam jak na jej twarzy z przerażenia rośnie wściekłość i co najmniej chęć mordu. Szczerze powiedziawszy w tej chwili też miałam ochotę wpaść do mieszkania i zrobić mu krzywdę, o wiele gorszą niż ta, którą uczynił mnie.
 -Mam ochotę go zabić.-warczy okropnie zła- Musisz się z nim rozwieść Lil, nie masz wyjścia. Ten gnój powinien dostać za swoje, nie dość, że zdradza cię na prawo i lewo i za chwilę zostanie tatusiem to jeszcze cię uderzył!
 -Zostanie ojcem?-powtarzam nie wierząc tym słowom
 -Nie wiedziałaś prawda?-wzdycha i spogląda w moim kierunku współczująco- Dowiedziałam się tego ostatnio i to całkiem przypadkiem. On wcale nie jeździ na żadne zagraniczne delegacje, a w Piacenzie nie pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jak się dowiedziałam to od jakiegoś roku cię zdradzał, a ona jest w szóstym miesiącu ciąży. Przykro mi.
Nie potrafię wydusić z siebie ani słowa. Moje myśli zostały zalane przez falę tysiąca, a może i miliona różnorakich myśli. Ale przede wszystkich w sercu pojawił się jeszcze większy i przeszywający niemal całe ciało ból. Nie kochałam go, ale mimo wszystko to był kolejny już cios poniżej pasa. Kiedy jeszcze między nami było wszystko dobrze marzyłam o dziecku, ale on twierdził, że nie jest gotów zostać ojcem. I chyba właśnie dlatego poczułam się w tej chwili jakby ktoś mnie skopał, a do tego przejechał walcem.
 -Jak mogłam być aż tak naiwna, jak...-mówię cicho
 -Nie miałaś szans by się tego dowiedzieć, zbyt dobrze to przed tobą ukrywał.
 -I gdyby nie ty, pewnie jeszcze długo żyłabym w nieświadomości.-kręcę głową z niedowierzaniem, a pod powiekami czuję słone łzy.
 -Jesteś piękną, inteligentną kobietą, masz jeszcze całe życie przed sobą. Jestem pewna, że trafisz na wspaniałego faceta.-ściska moją dłoń pokrzepiająco się uśmiechając
 -A co jeśli.. jeśli już to zrobiłam?-pyta cicho, a przyjaciółka spogląda na mnie pytająco. Musiałam wreszcie to komuś powiedzieć. Musiałam się wygadać. Nie mogłam dłużej wytrzymać, a wiedziałam, że Chiara będzie w stanie mnie zrozumieć. A przede wszystkim wysłuchać. Bo tego właśnie potrzebowałam.
 -Zakochałaś się w nim?-pyta nagle
 -Nie wiem.-wzdycham
 -A on kiedykolwiek powiedział ci, że.. no wiesz.
 -Generalnie to nasza relacja to czysty romans. Bez większych emocji.
 - Proszę cię, uważaj bo wiesz jacy są faceci. Kiedy tobie się wydaje, że jest wszystko pięknie i jak w bajce im może chodzić tylko o jedno.
 -Nie wydaje się taki być.-kręcę głową
 -Czegoś byś nie zrobiła to przecież wiesz, że jestem obok gotowa do pomocy.-unosi kąciki ust ku górze- Ale najpierw rozpraw się z tym cholernym gnojem, a potem kochana możesz szaleć do woli.
 -Wiem i nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna Chiar.-wysilam się na uśmiech- W takim razie mam ochotę się czegoś napić.
Po wszystkich wydarzeniach tego dnia, po wszelkich informacjach, które kompletnie zburzyły mój dotychczas ułożony świat jedyną rzeczą na jaka miałam w chwili obecnej ochotę to zapić swoje wszelkie smutki, troski i roztargnienia w szklance alkoholu. Oczywiście na jednej się nie skończyło. Wypijałam i nalewałam kolejne. Chiara po wypiciu butelki whiskey spasowała, ja po prostu nie mogłam i nie chciałam. Umiar znalazłam dopiero, gdy opróżniłam ostatnią butelkę tym samym wykorzystując wszelkie dostępne w zasięgu ręki zapasy alkoholu. Zupełnie upita i rozbita nie wiedzieć kiedy usnęłam leżąc w poprzek łóżka.
Promienie słoneczne wpadające przez okno oraz przeraźliwy ból głowy, który wydawał się roztrzaskiwać moją głowę na miliony kawałeczków powitał mnie o poranku. W przerażeniu rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu przyjaciółki, jej osobę ujrzałam dopiero po chwili, gdy pojawiła się w drzwiach do pokoju z drobnymi zakupami.
 -Kupiłam ci coś na kaca mordercę, a do tego jakieś drobne kosmetyki bo rozumiem, że nie wzięłaś niczego ze sobą.
 -Skarb nie przyjaciółka!-rzucam krzywiąc się, gdy wypite ilości alkoholu dają o sobie znać
 -Dzwoniłam do Filipo i Alessandro do wieczora jest poza domem. Jeśli chcesz..
 -Raczej nie zamierzam tam mieszkać.-wtrącam na co przyjaciółka kiwa głową. Daje mi chwilę po czym doprowadzam się do względnego ładu, doskonale widząc w lustrze podkrążone i opuchnięte od płaczu oczy, a także zmarnowaną, bladą twarz. Nawet makijaż nie był w stanie do końca ukryć opłakanych skutków picia bez umiaru. Wkładając na nos czarne raybany wraz z brunetką opuszczam swoją tymczasową siedzibę. Po kilkunastu minutach jazdy samochód staje. Chiara spogląda na mnie pytająco, na co jedynie odpowiadam jej delikatnym skinięciem głową, a ona znika. Po kilku minutach dostaję od niej znak iż w mieszkaniu panuje absolutna cisza. Biorę głęboki wdech i udaję się ku górze. Bez większych sentymentów i skrupułów pakuje wszelkie swoje rzeczy do walizek z pomocą przyjaciółki. Gdy wszystko zostaje skrzętnie zapakowane staję przed komodą na której stoi całkiem sporo oprawionych w ramki zdjęć. Na jednym z nich widzę szalenie szczęśliwą i wydawać się mogło zakochaną dziewczynę w pięknej białej sukni, a obok niej stoi w idealnie skrojonym garniturze grecki Bóg, nie mniej szczęśliwy niż ona. Szkoda, że ta fotografia należała już do przeszłości. Pod wpływem impulsu strącam wszystkie te wspomnienia, a już po chwili na podłodze roi się aż od szkła. Wszystko to zostało zniszczone w kilka sekund, tak samo jak moje życie. Odwracam się na pięcie i wędruje ku jednej z szaf z której wyciągam kilka albumów ze zdjęciami. W ekspresowym tempie rozpalam w kominku, a już po chwili wszystkie te wspomnienia płoną i zostaje z nich tylko popiół. Bo są dokładnie tyle samo warte, co i to co właśnie z nich zostało. Zabieram ze sobą swoją ukochaną kocicę i wraz ze swoimi rzeczami opuszczam mieszkanie. Po ponad godzinie błąkania znajduje coś dla siebie, swoją przystań przez najbliższych kilka dni, jak nie miesięcy.
 -I co teraz?
 -Teraz? Muszę znaleźć dobrego prawnika i wreszcie zamknąć ten cholerny rozdział w swoim równie beznadziejnym życiu. I w końcu być szczęśliwą.
 -Zuch dziewczyna.-uśmiecha się Włoszka- Niech ten gnój ma za swoje, należy mu się.
 -I tak wiem, że mi nie odpuści i będzie próbował jak najbardziej wszystko utrudnić.
 -On w tej sytuacji akurat nie ma nic do gadania, bo to nie ty jesteś w ciąży z kochankiem, a do tego nie podniosłaś na niego ręki tylko on na ciebie. Nawet najlepszy adwokat świata mu nie pomoże.
 -Najchętniej bym go teraz rozszarpała i zniszczyła, ale po prostu chcę się od niego uwolnić i zacząć wreszcie żyć. Tylko tyle.
 -Będziesz tego słono żałował, ja już tego przypilnuje.-mówi Chiara i choć nie udziela mi się aż tak wielka chęć zemsty to nie da się ukryć, że Alessandro powinien odpokutować za wszystkie moje krzywdy. Po prostu sobie na to zasłużył i to właśnie zamierzałam zrobić. Zadać mu dokładnie taki sam ból jaki sprawiał mnie od kilkunastu miesięcy. Sprawić by cierpiał od własnej broni.
Nazajutrz po ponad dwóch godzinach rozmów opuściłam gabinet jednego z najlepszych specjalistów w kwestiach rozwodów. To był dzień w którym pragnęłam rozpocząć na nowo swoje życie i dać kres tej wegetacji, jaką dotychczas toczyłam. Chciałam odnaleźć swój własny osobisty sens życia jaki zgubiłam gdzieś po drodze i nijak nie potrafiłam go odnaleźć. A przede wszystkim pragnęłam znów być szczęśliwa. Pokochać kogoś całym sercem, duszą i umysłem, a także być kochaną. Odnaleźć własne ja w tym wszystkim.
 -Jak idzie plan pod tytułem nowe życie?-słyszę głos przyjaciółki w słuchawce telefonu
 -Spotkałam się z adwokatem, który dał mi jakieś dziewięćdziesiąt osiem procent szans na wygranie sprawy, a do tego rozmawiałam z matką.-przełykam głośno ślinę
 -I jak zareagowała?
 -Nie była szczęśliwa.-wzdycham ciężko- Ale jakimś cudem zaakceptowała moją decyzję.
 -A jak z ojcem?
 -Był wściekły.-mówię- Powiedział tyle, że się na mnie zawiódł i tyle. Spodziewałam się po nim tego.
 -Po prostu potrzebuje czasu.-stara się mnie pocieszyć
 -Wiem, że go zawiodłam tak samo jak siebie samą, ale nie miałam innego wyjścia i czy będzie chciał czy nie, będzie musiał żyć z myślą, że jego idealny zięć, wcale taki nie był.
 -Myślę, że po pewnym czasie ochłonie i nie będzie miał ci tego za złe, bo nie ma przecież czego. Życie pisze różne scenariusze.-odpowiada mi brunetka- Mam do ciebie wpaść?
 -Nie obraź się Chiar, ale chciałabym pobyć trochę sam na sam ze sobą. A do tego muszę załatwić jeszcze jedna sprawę.
 -Chyba wiem jaką, więc powodzenia kochana. Mam nadzieję, że jest tak jak mówiłaś.-mówi radośnie, a po chwili kończycie waszą rozmowę.
Po kilku minutach podróży docieram wreszcie do celu. Wysiadam z samochodu i widzę, że w jego mieszkaniu pali się światło. Biorę głęboki wdech po czym wchodzę do klatki schodowej. Pokonuję kilkadziesiąt schodów w ekspresowym tempie po czym stoję pod jego drzwiami. Pukam niepewnie dwa razy. Słyszę czyjeś kroki w korytarzu po czym dźwięk ustępującego zamka w drzwiach i drzwi się otwierają. Jednak nie zastaję bruneta. Przede mną stoi szczupła i dość ładna blondynka i przygląda mi się z ciekawościa.
 -A pani do kogo?-duka po angielsku w moim kierunku
 -Przepraszam, ale chyba pomyliłam mieszkania.-mówię jakimś cudem nie plącząc języka po czym odwracam się na pięcie i niemal zbiegam po schodach po drodze o mały włos nie zaliczając czołowego zderzenia z panią w podstarzałym wieku, która rzuca mi kilka mało przyjemnych epitetów w języku włoskim, jednak ja nie zwracam na nie uwagi. Chcę jedynie jak najszybciej się stamtąd wydostać i schować przed światem. Nie wiem nawet kiedy znajduję się w swoim obecnym lokum o wiele mniejszym gabarytowo od poprzedniego mieszkania, a w dłoni trzymam kieliszek i butelkę otworzonego wina. Dzisiaj nie ma granic. Dziś mogę topić wszelkie żale, smutki i boleści w kieliszku wytrawnego wina. Dziś mogę pić do nieprzytomności, bo czy pozostało mi w obecnej chwili coś innego? Chyba tylko ze sobą skończyć, ale to chyba mimo wszystko nie był najlepszy scenariusz. Nawet pomimo beznadziejności mojego życia w chwili obecnej i brak dalszych perspektyw na jego poprawę.


~~*~
 Znów zawaliłam z terminem, wybaczcie. Ostatni tydzień był tak zwariowany, że naprawdę nie miałam głowy do tego by napisać cokolwiek. Teraz, gdy dojdzie szkoła, treningi i tym podobne nie będzie lepiej, ale zrobię wszystko co w mojej mocy by raz w tygodniu coś dla Was napisać i opublikować. Tym bardziej, że małymi kroczkami zbliżamy się ku finiszowi moich historii i kariery
MŚ rozpoczęte w najlepszym możliwym stylu, coś pięknego. Tak samo jak nasza gra. Oby tak do końca. Ja odliczam do II fazy z ogromną niecierpliwością. Dzięki tym mistrzostwom może jakoś uda się przetrwać początki szkoły. oby do świąt
Ściskam,
wingspiker.


| ask | duet | Alek |


niedziela, 24 sierpnia 2014

#quattro.


  Każdy człowiek biorąc ślub chce żyć długo i szczęśliwie wraz ze swoim małżonkiem, niemal jak w bajce. Zazwyczaj bajka kończy się kilka miesięcy po ślubie, a jej miejsce zajmuje szara codzienność. Zdarza się, że znudzeni życiem małżeńskim bez wyraźnej barwy szukamy tego kolorytu i wyrazistości. A tym często jest ktoś trzeci. W szerokiej opinii publicznej zdrada to najgorsze co może być. To jest świadome niszczenie rodzin czy zabijanie psychicznie zdradzanego małżonka. Ludzie, którzy zdradzają dzielą się na dwa typy. Pierwszy typ to ci, którzy nie potrafią spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Czują się jak najgorsze śmiecie i wyrzutki społeczeństwa. Jednymi słowy żałują swojego czynu. Natomiast druga grupa to ci, którzy pozostają niemal nie wzruszeni swoim jakże gorszącym czynem, a co gorsza, pragną więcej. Myślę, że ja tkwiłam gdzieś pomiędzy tymi dwoma grupami, aczkolwiek skłonna byłabym bardziej ku tej drugiej. Owszem, byłam świadoma swojego czynu. Wiedziałam, że dopuściłam się małżeńskiej zdrady, ale nie czułam bym skrzywdziła w jakimkolwiek Alessandra. On od dawna zabawiał się w Piacenzie, a ja głupia nie wierzyłam słowom znajomych mówiących mi, że mój wspaniały mąż zabawia się na prawo i lewo. Od dawna byłam dla niego jak kolejna panienka do zaliczenia. Bo przecież między nami od dawna nie było już uczucia, co do tego nie można było mieć absolutnie żadnych wątpliwości. Więc dlaczego miałam tkwić tu samotna? Dlaczego miałam udawać kochającą żonę, która cierpliwie czeka na swojego dawno niewidzianego męża? Owszem, na początku ta rola całkiem mi pasowała, ale teraz nie zamierzałam wcale udawać. Bo tak naprawdę prócz swojego cholernie wielkiego majątku ten człowiek nie dał mi nic. Jedynie złudną miłość i sprawił, że czułam się jak więzień własnego życia. A przecież każdy człowiek zasługuje na odrobinę szczęścia w swoim życiu. Dlatego postanowiłam wziąć się w garść. Dlatego też przedsięwzięłam pewne kroku ku swemu szczęściu. A przede wszystkim zdecydowałam się na poważne kroki w kierunku zakończenia farsy z niejakim Alessandro Matteonim. Nie mogłam tkwić w tym bezproduktywnym małżeństwie dłużej i do końca życia być nieszczęśliwą z ogromną sumką na koncie. To nie o to chodziło w życiu.
 -Coś ciekawego się wydarzyło w czasie mojej nieobecności?-pyta Chiara, gdy siedzimy w jej mieszkaniu przy lampce dobrego czerwonego wina
 -Wszystko po staremu Chiar.-wzrusza ramionami
 -Och, czy aby na pewno?-przeszywa mnie intensywnym spojrzeniem zielonych tęczówek
 -Czy ty mi coś insynuujesz moja droga?
 -Po prostu dawno nie widziałam byś się uśmiechała kochana przyjaciółko.-dość trafnie zauważa- A jak się domyślam, powodem tego dobrego samopoczucia nie jest Alessandro.-uśmiecha się po czym upija łyk wina
 -Bo postanowiłam wziąć swoje beznadziejne życie w garść.
 -To znaczy?-dopytywała
 -Nie zamierzam czuć się dalej jak ptak w złotej klatce.-kręcę głową- Chcę czuć, że żyję.
 -Chyba powinnam przynieść szampana bo widzę, że wreszcie postanowiłaś wykopać tego dupka!-klasnęła w dłonie wyraźnie zadowolona z mojej decyzji.
Choć była bardzo podejrzliwa jeśli chodzi o mój dobry humor to jakimś cudem dała się nakarmić fałszywą rozmową z matką. Czułam się potwornie karmiąc ją takim stekiem kłamstw, ale nie potrafiłam jej powiedzieć prawdy. Nie chciałam jej też mówić o tym co wydarzyło się ostatnimi dniami. Wiem, że z całą pewnością nie skarciłaby mnie za to, ale moja relacja z pewnym blisko dwumetrowym siatkarzem nie była taką o której chciałabym rozmawiać. Pewnego dnia chciałam jej o tym powiedzieć, ale jeszcze nie teraz. Musiała przyjść na to odpowiednia chwila. Chyba sama musiałam poniekąd dojrzeć do tego by wyjawić jej prawdę. Na razie jednak pozostawiłam ją z domysłami.
 -Skąd nagle ochota na mecz?-pyta, gdy pojawia się w moich drzwiach
 -Między innymi obowiązki.-odpowiadam jej
 -Żadnego drugiego dna?-dopytuje
 -Żadnego.-gryzę się w język, a już po chwili opuszczamy moje królestwo i kierujemy się ku windzie. Wsiadamy do mojego samochodu po czym wyruszamy w kierunku hali PallaSport. Po dwudziestu minutowym staniu w korku, który był niemal tradycją jeśli chciało się dostać gdziekolwiek w godzinach szczytu i kilku minutach jazdy zatrzymuję samochód na parkingu pod halą, gdzie aż roi się od kibiców ubranych w klubowe barwy. Jako małżonka jednego z głównych sponsorów otrzymuję miejsce vip wraz z Chiarą, które tak jak się spodziewałam mieści się niemal zaraz za boiskiem. Akurat rozpoczęła się rozgrzewka na siatce, a mój wzrok powędrował w stronę bruneta. Już po chwili byłam niemal pewna, że mnie zauważył bo nasze spojrzenia skrzyżowały się w chwili, gdy stał przy ławce rezerwowych i uzupełniał płyny. Skąd wiedziałam, że mnie zauważył? Uśmiechnął się zmysłowo w moim kierunku i muszę przyznać, że nawet i w czasie meczu to robił. Przez to wszystko nie wiedziałam nawet kiedy spotkanie dobiegło końca, a Chiara zniknęła koło swojego kuzyna, który był statystykiem dzisiejszego przeciwnika modeńskiego klubu.
 -Gdzie się wybierasz?-słyszysz zmysłowy głos w ojczystym języku
 -Do domu panie Bartman i panu również to radzę.-odpowiadam spoglądając w jego kierunku bez większych emocji
 -Chętnie.-szczerzy się
 -Do swojego dodam.-wtrącam wciąż nie odrywając od niego wzroku
 -A ja mimo to, chętnie oblałbym zwycięstwo.-ciągnie
 -W takim razie udanego wieczoru.-odpowiadam mu, a gdy chcę odejść zdecydowanie mi to uniemożliwia ruchem swojej silnej dłoni- Radzę ci mnie puścić bo jestem żoną sponsora twojego klubu, a nie wiem czy wiesz, ale niestety jest to dość powszechny fakt.
 -Czerwone wino czy coś mocniejszego?-pyta z chłopięcym uśmiechem na twarzy
 -A może mam już plany?
 -To jest zmienisz.-odpowiada zupełnie pewny siebie
 -Och, jaki pewny siebie.
 -To jedna z moich wielu zalet.-szczerzy się
 -Nie wątpię.-unoszę kąciki ust ku górze, a po tych słowach odchodzę od niego bo niestety, a może i stety przyjaciółka przypomniała o swojej obecności. Oczywiście nie obyło się bez całego przesłuchania kim był ten przystojniak z którym rozmawiałam i skąd go znam, ale jakimś cudem udało mi się z tego wybrnąć. Nie byłaby sobą gdyby nie suszyłaby mi głowy o jego numer nawet pomimo faktu, że była w szczęśliwym związku od jakiegoś roku. Tłumacząc się pracą do skończenia pożegnałam się z nią i wróciłam do domu. Nie minęło zbyt wiele czasu, a nagle w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk przychodzącego połączania, które nie mogło być od nikogo innego jak od Bartmana.
 -Jak tam mężulek?-pyta, gdy siedzisz na kanapie w jego lokum
 -Spieprzył gdzieś do Europy na jakiś wyjazd służbowy.-wzruszam ramionami- Swoją drogą, wiesz o mnie prawie wszystko, ale ja o tobie niewiele. Masz kogoś?-wypalam
 -To raczej zamknięta sprawa.-odpowiada beznamiętnie wlepiając we mnie spojrzenie zielonych tęczówek- Jestem otwartą księgą, pytaj o co chcesz, a odpowiem.
 -Dlaczego przyszedłeś wtedy do baru sam?-zadaję mu nurtujące mnie od dłuższego czasu pytanie
 -Potrzebowałem pomyśleć i przy okazji zatopić smutki w alkoholu.
 -Nie wyglądasz na gościa, któremu dałoby się złamać serce.
 -Bo się nie da.-odpowiada z uśmiechem
 -Ale tam przyszedłeś.-ciągnę temat
 -Jesteś strasznie złakniona informacji.
 -Powiedziałeś, że mogę pytać.-wzruszam ramionami
 -Wolałbym byś robiła co innego.-mówi z lubieżnym uśmiechem na twarzy
 -Odpowiedz mi.-wywracam oczami
 -Jeśli cię to usatysfakcjonuje to tak, przyszedłem tam przez kobietę.-odpowiada mi wreszcie na nurtujące mnie od dłuższego czasu pytanie. Po tych słowach zapadła między nami głucha cisza. Dostałam odpowiedź jakiej pragnęłam i nagle zapomniałam języka w gębie. Może nie sądziłam, że taki facet jak on może cierpieć przez kobietę? Tak, coś w tym chyba musiało być. Zdecydowanie nie podejrzewałam go o wszelakie rozterki sercowe. Byłam raczej zdania, że takowe przeżywały raczej wzdychające do niego kobiety, nie on sam. Swoją drogą trzeba było mu przyznać, że potrafił to ukryć jak mało kto. Większość osób borykających się z takimi problemami, w tym także i ja, chodziłaby struta, potrzebowałaby pogadać z zaufaną osobą. No właśnie, większość do której jak można było trafnie zauważyć, zdecydowanie nie należał niejaki Bartman.
 -Jak tam mąż?-przerywa ciszę między nami nieprzerwanie obdarzając mnie przeszywającym spojrzeniem zielonych oczu
 -Nie wiem.-wzruszam obojętnie ramionami tocząc z nim walkę na spojrzenia
 -Nie wiesz?-udaje zaskoczonego- Cóż z ciebie za żona skoro nie interesujesz się swoim małżonkiem.
 -Cóż z ciebie za pracownik skoro uwodzisz żonę własnego szefa.-odpowiadam mu z uroczym uśmieszkiem na twarzy
 -Myślę, że bardzo beznadziejny.-mówi z nadspodziewaną powagą- Ale czy mogę przejść obojętnie koło pięknej i nieszczęśliwej kobiety?
 -Ma pan panie Bartman wielkie serce skoro pomaga pan potrzebującym.-trzepoczę rzęsami jednocześnie czując, że siedzi w tej chwili zdecydowanie bliżej aniżeli kilka minut temu. Atmosfera co raz bardziej zaczęła się zagęszczać, a odległość nas dzieląca maleć. W pewnej chwili były to już milimetry, które sprawiały, że czułam jego oddech na sobie, a do nozdrzy uderzał zapach jego perfum. Wystarczyła dosłownie chwila bym poczuła jego gorące pocałunki wzdłuż całej swojej szyi, a także jego ręce błądzące po moim ciele, jakże spragnionym jego bliskości. Nie musiał mnie wcale namawiać bym skosztowała jego ust w namiętnym pocałunku. Zbyt bardzo pragnęłam jego fizycznej bliskości by wzbronić się przed jego pocałunkami. Po prostu, poddałam się nie tylko jemu, ale i chwili. Bez żadnych skrupułów pozwalałam mu pozbawiać mnie ubrania w niemal ekspresowym tempie odwdzięczając mu się niemal tym samym. Wszelkie prześladujące mnie sprawy osobiste odłożyłam na bok. W tym momencie liczył się on.
  Właśnie tego potrzebowałam. Potrzebowałam nie tylko fizycznej bliskości mężczyzny. Potrzebowałam też wreszcie odrobiny czułości ze strony faceta czy też tego poczucia bycia pożądaną i sama pożądać. Poczuć się jak prawdziwa kobieta, nie jak piąte koło u wozu i bezwartościowy mebel w ogromnym i pustym mieszkaniu. A tego z całą pewnością w żadnym, nawet najmniejszym stopniu nie był w stanie dać mi mój mąż. Dla niego nie byłam kobietą, którą kochał i pragnął adorować. Byłam dla niego tylko ładną buzią u boku na uroczystych wyjściach i koleżanką na noc, gdy zajdzie taka potrzeba. Dla niego ja, tak jak i nasze małżeństwo nic nie znaczyłam. Zupełnie. I między innymi dlatego nie czułam żadnych, nawet najmniejszych wyrzutów sumienia w związku ze zdradą. Bo czy można zdradzić kogoś, kto jest wobec ciebie chłodny, oschły i czuły w chwili, gdy ma ochotę po prostu cię przelecieć? Chyba, a raczej nawet na pewno tylko w teorii. Bo ja nie miałam i mieć nie zamierzałam wyrzutów sumienia. 
 -Wciąż tu jesteś.-zauważa o poranku
 -Dlaczego miałoby mnie nie być?-spoglądam wyczekująco w jego kierunku
 -Myślałem może, że dopadły cię wyrzuty sumienia, czy coś w ten deseń.
 -Szczerze mówiąc mam gdzieś to czy wypada czy nie.-wzruszam beznamiętnie ramionami- Skoro jemu można tak pogrywać, to czemu ja nie mogę?
 -Ma zginąć od własnej broni?-unosi brew ku górze
 -Nie bój się, nie zamierzam cię wykorzystać jeśli o to chodzi.-kręcę przecząco głową- Po prostu mnie też coś się od życia należy.-unoszę kąciki ust ku górze
 -I ja w tym bardzo chętnie pomogę.-mówi uwodzicielskim tonem głosu tym samym rozpalając we mnie niemal natychmiast pożądanie, któremu ukojenie daję już kilka chwil później. Bo w tym momencie to było właśnie to, czego potrzebowałam. To on był tym moim elementem z układanki, która powtórnie potrafiła sprawić, że umiałam się uśmiechać. I to szczerze, nie jak wcześniej czym stwarzałam pozory. Tym razem tak było naprawdę. 
 -Myślę, że musisz zdecydowanie częściej wpadać na mecze.-uśmiecha się szeroko
 -Czy ty coś insynuujesz mój drogi?-spoglądam w jego kierunku, a on momentalnie obdarza mnie tym swoim cudownym, chłopięcym uśmiechem na widok, którego niejedne kolana by się ugięły. 
 -Skądże.-odpowiada mi- Po prostu bardzo podobało mi się zakończenie tego dnia, a także  rozpoczęcie kolejnego.-uśmiecha się zawadiacko znacznie się do mnie zbliżając.
 -Muszę już iść.-studzę zdecydowanie jego zapał, choć po chwili zakłada kosmyk moich włosów za ucho pieszcząc przy tym mój policzek
 -W domu raczej nie czeka stęskniony mąż.-mówi nieco rozbawiony
 -On nie, ale wygłodniały kot owszem, a uwierz, nie chcesz mieć na sumieniu Carmen.
 -Jej właścicielki też bym wolał nie mieć.-mówi
 -Miłego dnia panie Bartman.
 -Dzięki pewnej nieziemsko pięknej mężatce jest znacznie lepszy.-szczerzy się, na co ty wywracasz tylko oczami i po chwili pożegnania opuszczasz jego męskie lokum. 
  Przemierzając modeńskie zakątki mijam ulice pełne mieszkańców idących w różne strony, pochłoniętych swoimi sprawami, zajętych swoich życiem i zaczynam się zastanawiać. Jak wygadałoby moje życie, gdybym nie poślubiła Alessandra. Gdzie teraz byłabym, gdybym zdecydowała się zakończyć swoje już fikcyjne małżeństwo. Czy tak jak ci ludzie, których mijałam goniłabym przez życie nie zważając na innych? Czy pochłonął by mnie wyścig szczurów jakim było niewątpliwe życie? Z całą pewnością. Możliwe, że odnalazłabym szczęście, tym razem to prawdziwe, przy boku faceta, który dałby mi o wiele więcej aniżeli dostęp do swojego konta bankowego. A może dalej byłabym sama i pięłabym się po szczeblach kariery? Jedno jednak było pewne. Z całą pewnością byłabym o wiele szczęśliwsza aniżeli w tej chwili. Jednak w życiu jest tak, że za swoje błędy trzeba płacić. Czasem naprawdę słono. Trzeba było umieć stawić im czoła, a nie uciekać od niech jak tchórz. Przyjąć na klatę swoją życiową porażkę, jaką niewątpliwe w moim wypadku było poślubienie tego mężczyzny i przede wszystkim umieć postawić jej kres. A w tej właśnie chwili poczułam, że wreszcie przyszedł na to czas.
 -Proszę, proszę, kogo ja widzę.-słyszę dobrze znany mi męski głos, gdy tylko zaskoczona otwartymi drzwiami wchodzę do mieszkania i dostrzegam sylwetkę nikogo innego jak swojego małżonka. Przełykam głośno ślinę i niemal zamieram widząc jego wyraz twarzy, a także dlatego, że nie mam żadnego dobrego alibi i wiem, że ta rozmowa nie skończy się w żadnym wypadku dobrze..

~*~
Przepraszam za zwłokę, ale dysk w komputerze padł, straciłam dosłownie wszystko co na nim było wraz ze wszystkim rozdziałami i nie dość, że przez kilka dni nie miałam komputera to musiałam użerać się z gośćmi i napisać wszystko od nowa. Nie wiem czy ktokolwiek czekał na rozdział czy nie, jeśli takie z Was się znajdą to miło mi.
Nie wiem co napisać o tym rozdziale, więc opinię pozostawię tylko i wyłącznie Wam. Generalnie mogło być lepiej, mogło być gorzej. flaki z olejem
Za 6 dni ruszają MŚ, żyć nie umierać. Za 7 szkoła, zdecydowanie umierać.
Miłego popołudnia,
wingspiker.



| ask | duet | Alek |