niedziela, 24 sierpnia 2014

#quattro.


  Każdy człowiek biorąc ślub chce żyć długo i szczęśliwie wraz ze swoim małżonkiem, niemal jak w bajce. Zazwyczaj bajka kończy się kilka miesięcy po ślubie, a jej miejsce zajmuje szara codzienność. Zdarza się, że znudzeni życiem małżeńskim bez wyraźnej barwy szukamy tego kolorytu i wyrazistości. A tym często jest ktoś trzeci. W szerokiej opinii publicznej zdrada to najgorsze co może być. To jest świadome niszczenie rodzin czy zabijanie psychicznie zdradzanego małżonka. Ludzie, którzy zdradzają dzielą się na dwa typy. Pierwszy typ to ci, którzy nie potrafią spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Czują się jak najgorsze śmiecie i wyrzutki społeczeństwa. Jednymi słowy żałują swojego czynu. Natomiast druga grupa to ci, którzy pozostają niemal nie wzruszeni swoim jakże gorszącym czynem, a co gorsza, pragną więcej. Myślę, że ja tkwiłam gdzieś pomiędzy tymi dwoma grupami, aczkolwiek skłonna byłabym bardziej ku tej drugiej. Owszem, byłam świadoma swojego czynu. Wiedziałam, że dopuściłam się małżeńskiej zdrady, ale nie czułam bym skrzywdziła w jakimkolwiek Alessandra. On od dawna zabawiał się w Piacenzie, a ja głupia nie wierzyłam słowom znajomych mówiących mi, że mój wspaniały mąż zabawia się na prawo i lewo. Od dawna byłam dla niego jak kolejna panienka do zaliczenia. Bo przecież między nami od dawna nie było już uczucia, co do tego nie można było mieć absolutnie żadnych wątpliwości. Więc dlaczego miałam tkwić tu samotna? Dlaczego miałam udawać kochającą żonę, która cierpliwie czeka na swojego dawno niewidzianego męża? Owszem, na początku ta rola całkiem mi pasowała, ale teraz nie zamierzałam wcale udawać. Bo tak naprawdę prócz swojego cholernie wielkiego majątku ten człowiek nie dał mi nic. Jedynie złudną miłość i sprawił, że czułam się jak więzień własnego życia. A przecież każdy człowiek zasługuje na odrobinę szczęścia w swoim życiu. Dlatego postanowiłam wziąć się w garść. Dlatego też przedsięwzięłam pewne kroku ku swemu szczęściu. A przede wszystkim zdecydowałam się na poważne kroki w kierunku zakończenia farsy z niejakim Alessandro Matteonim. Nie mogłam tkwić w tym bezproduktywnym małżeństwie dłużej i do końca życia być nieszczęśliwą z ogromną sumką na koncie. To nie o to chodziło w życiu.
 -Coś ciekawego się wydarzyło w czasie mojej nieobecności?-pyta Chiara, gdy siedzimy w jej mieszkaniu przy lampce dobrego czerwonego wina
 -Wszystko po staremu Chiar.-wzrusza ramionami
 -Och, czy aby na pewno?-przeszywa mnie intensywnym spojrzeniem zielonych tęczówek
 -Czy ty mi coś insynuujesz moja droga?
 -Po prostu dawno nie widziałam byś się uśmiechała kochana przyjaciółko.-dość trafnie zauważa- A jak się domyślam, powodem tego dobrego samopoczucia nie jest Alessandro.-uśmiecha się po czym upija łyk wina
 -Bo postanowiłam wziąć swoje beznadziejne życie w garść.
 -To znaczy?-dopytywała
 -Nie zamierzam czuć się dalej jak ptak w złotej klatce.-kręcę głową- Chcę czuć, że żyję.
 -Chyba powinnam przynieść szampana bo widzę, że wreszcie postanowiłaś wykopać tego dupka!-klasnęła w dłonie wyraźnie zadowolona z mojej decyzji.
Choć była bardzo podejrzliwa jeśli chodzi o mój dobry humor to jakimś cudem dała się nakarmić fałszywą rozmową z matką. Czułam się potwornie karmiąc ją takim stekiem kłamstw, ale nie potrafiłam jej powiedzieć prawdy. Nie chciałam jej też mówić o tym co wydarzyło się ostatnimi dniami. Wiem, że z całą pewnością nie skarciłaby mnie za to, ale moja relacja z pewnym blisko dwumetrowym siatkarzem nie była taką o której chciałabym rozmawiać. Pewnego dnia chciałam jej o tym powiedzieć, ale jeszcze nie teraz. Musiała przyjść na to odpowiednia chwila. Chyba sama musiałam poniekąd dojrzeć do tego by wyjawić jej prawdę. Na razie jednak pozostawiłam ją z domysłami.
 -Skąd nagle ochota na mecz?-pyta, gdy pojawia się w moich drzwiach
 -Między innymi obowiązki.-odpowiadam jej
 -Żadnego drugiego dna?-dopytuje
 -Żadnego.-gryzę się w język, a już po chwili opuszczamy moje królestwo i kierujemy się ku windzie. Wsiadamy do mojego samochodu po czym wyruszamy w kierunku hali PallaSport. Po dwudziestu minutowym staniu w korku, który był niemal tradycją jeśli chciało się dostać gdziekolwiek w godzinach szczytu i kilku minutach jazdy zatrzymuję samochód na parkingu pod halą, gdzie aż roi się od kibiców ubranych w klubowe barwy. Jako małżonka jednego z głównych sponsorów otrzymuję miejsce vip wraz z Chiarą, które tak jak się spodziewałam mieści się niemal zaraz za boiskiem. Akurat rozpoczęła się rozgrzewka na siatce, a mój wzrok powędrował w stronę bruneta. Już po chwili byłam niemal pewna, że mnie zauważył bo nasze spojrzenia skrzyżowały się w chwili, gdy stał przy ławce rezerwowych i uzupełniał płyny. Skąd wiedziałam, że mnie zauważył? Uśmiechnął się zmysłowo w moim kierunku i muszę przyznać, że nawet i w czasie meczu to robił. Przez to wszystko nie wiedziałam nawet kiedy spotkanie dobiegło końca, a Chiara zniknęła koło swojego kuzyna, który był statystykiem dzisiejszego przeciwnika modeńskiego klubu.
 -Gdzie się wybierasz?-słyszysz zmysłowy głos w ojczystym języku
 -Do domu panie Bartman i panu również to radzę.-odpowiadam spoglądając w jego kierunku bez większych emocji
 -Chętnie.-szczerzy się
 -Do swojego dodam.-wtrącam wciąż nie odrywając od niego wzroku
 -A ja mimo to, chętnie oblałbym zwycięstwo.-ciągnie
 -W takim razie udanego wieczoru.-odpowiadam mu, a gdy chcę odejść zdecydowanie mi to uniemożliwia ruchem swojej silnej dłoni- Radzę ci mnie puścić bo jestem żoną sponsora twojego klubu, a nie wiem czy wiesz, ale niestety jest to dość powszechny fakt.
 -Czerwone wino czy coś mocniejszego?-pyta z chłopięcym uśmiechem na twarzy
 -A może mam już plany?
 -To jest zmienisz.-odpowiada zupełnie pewny siebie
 -Och, jaki pewny siebie.
 -To jedna z moich wielu zalet.-szczerzy się
 -Nie wątpię.-unoszę kąciki ust ku górze, a po tych słowach odchodzę od niego bo niestety, a może i stety przyjaciółka przypomniała o swojej obecności. Oczywiście nie obyło się bez całego przesłuchania kim był ten przystojniak z którym rozmawiałam i skąd go znam, ale jakimś cudem udało mi się z tego wybrnąć. Nie byłaby sobą gdyby nie suszyłaby mi głowy o jego numer nawet pomimo faktu, że była w szczęśliwym związku od jakiegoś roku. Tłumacząc się pracą do skończenia pożegnałam się z nią i wróciłam do domu. Nie minęło zbyt wiele czasu, a nagle w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk przychodzącego połączania, które nie mogło być od nikogo innego jak od Bartmana.
 -Jak tam mężulek?-pyta, gdy siedzisz na kanapie w jego lokum
 -Spieprzył gdzieś do Europy na jakiś wyjazd służbowy.-wzruszam ramionami- Swoją drogą, wiesz o mnie prawie wszystko, ale ja o tobie niewiele. Masz kogoś?-wypalam
 -To raczej zamknięta sprawa.-odpowiada beznamiętnie wlepiając we mnie spojrzenie zielonych tęczówek- Jestem otwartą księgą, pytaj o co chcesz, a odpowiem.
 -Dlaczego przyszedłeś wtedy do baru sam?-zadaję mu nurtujące mnie od dłuższego czasu pytanie
 -Potrzebowałem pomyśleć i przy okazji zatopić smutki w alkoholu.
 -Nie wyglądasz na gościa, któremu dałoby się złamać serce.
 -Bo się nie da.-odpowiada z uśmiechem
 -Ale tam przyszedłeś.-ciągnę temat
 -Jesteś strasznie złakniona informacji.
 -Powiedziałeś, że mogę pytać.-wzruszam ramionami
 -Wolałbym byś robiła co innego.-mówi z lubieżnym uśmiechem na twarzy
 -Odpowiedz mi.-wywracam oczami
 -Jeśli cię to usatysfakcjonuje to tak, przyszedłem tam przez kobietę.-odpowiada mi wreszcie na nurtujące mnie od dłuższego czasu pytanie. Po tych słowach zapadła między nami głucha cisza. Dostałam odpowiedź jakiej pragnęłam i nagle zapomniałam języka w gębie. Może nie sądziłam, że taki facet jak on może cierpieć przez kobietę? Tak, coś w tym chyba musiało być. Zdecydowanie nie podejrzewałam go o wszelakie rozterki sercowe. Byłam raczej zdania, że takowe przeżywały raczej wzdychające do niego kobiety, nie on sam. Swoją drogą trzeba było mu przyznać, że potrafił to ukryć jak mało kto. Większość osób borykających się z takimi problemami, w tym także i ja, chodziłaby struta, potrzebowałaby pogadać z zaufaną osobą. No właśnie, większość do której jak można było trafnie zauważyć, zdecydowanie nie należał niejaki Bartman.
 -Jak tam mąż?-przerywa ciszę między nami nieprzerwanie obdarzając mnie przeszywającym spojrzeniem zielonych oczu
 -Nie wiem.-wzruszam obojętnie ramionami tocząc z nim walkę na spojrzenia
 -Nie wiesz?-udaje zaskoczonego- Cóż z ciebie za żona skoro nie interesujesz się swoim małżonkiem.
 -Cóż z ciebie za pracownik skoro uwodzisz żonę własnego szefa.-odpowiadam mu z uroczym uśmieszkiem na twarzy
 -Myślę, że bardzo beznadziejny.-mówi z nadspodziewaną powagą- Ale czy mogę przejść obojętnie koło pięknej i nieszczęśliwej kobiety?
 -Ma pan panie Bartman wielkie serce skoro pomaga pan potrzebującym.-trzepoczę rzęsami jednocześnie czując, że siedzi w tej chwili zdecydowanie bliżej aniżeli kilka minut temu. Atmosfera co raz bardziej zaczęła się zagęszczać, a odległość nas dzieląca maleć. W pewnej chwili były to już milimetry, które sprawiały, że czułam jego oddech na sobie, a do nozdrzy uderzał zapach jego perfum. Wystarczyła dosłownie chwila bym poczuła jego gorące pocałunki wzdłuż całej swojej szyi, a także jego ręce błądzące po moim ciele, jakże spragnionym jego bliskości. Nie musiał mnie wcale namawiać bym skosztowała jego ust w namiętnym pocałunku. Zbyt bardzo pragnęłam jego fizycznej bliskości by wzbronić się przed jego pocałunkami. Po prostu, poddałam się nie tylko jemu, ale i chwili. Bez żadnych skrupułów pozwalałam mu pozbawiać mnie ubrania w niemal ekspresowym tempie odwdzięczając mu się niemal tym samym. Wszelkie prześladujące mnie sprawy osobiste odłożyłam na bok. W tym momencie liczył się on.
  Właśnie tego potrzebowałam. Potrzebowałam nie tylko fizycznej bliskości mężczyzny. Potrzebowałam też wreszcie odrobiny czułości ze strony faceta czy też tego poczucia bycia pożądaną i sama pożądać. Poczuć się jak prawdziwa kobieta, nie jak piąte koło u wozu i bezwartościowy mebel w ogromnym i pustym mieszkaniu. A tego z całą pewnością w żadnym, nawet najmniejszym stopniu nie był w stanie dać mi mój mąż. Dla niego nie byłam kobietą, którą kochał i pragnął adorować. Byłam dla niego tylko ładną buzią u boku na uroczystych wyjściach i koleżanką na noc, gdy zajdzie taka potrzeba. Dla niego ja, tak jak i nasze małżeństwo nic nie znaczyłam. Zupełnie. I między innymi dlatego nie czułam żadnych, nawet najmniejszych wyrzutów sumienia w związku ze zdradą. Bo czy można zdradzić kogoś, kto jest wobec ciebie chłodny, oschły i czuły w chwili, gdy ma ochotę po prostu cię przelecieć? Chyba, a raczej nawet na pewno tylko w teorii. Bo ja nie miałam i mieć nie zamierzałam wyrzutów sumienia. 
 -Wciąż tu jesteś.-zauważa o poranku
 -Dlaczego miałoby mnie nie być?-spoglądam wyczekująco w jego kierunku
 -Myślałem może, że dopadły cię wyrzuty sumienia, czy coś w ten deseń.
 -Szczerze mówiąc mam gdzieś to czy wypada czy nie.-wzruszam beznamiętnie ramionami- Skoro jemu można tak pogrywać, to czemu ja nie mogę?
 -Ma zginąć od własnej broni?-unosi brew ku górze
 -Nie bój się, nie zamierzam cię wykorzystać jeśli o to chodzi.-kręcę przecząco głową- Po prostu mnie też coś się od życia należy.-unoszę kąciki ust ku górze
 -I ja w tym bardzo chętnie pomogę.-mówi uwodzicielskim tonem głosu tym samym rozpalając we mnie niemal natychmiast pożądanie, któremu ukojenie daję już kilka chwil później. Bo w tym momencie to było właśnie to, czego potrzebowałam. To on był tym moim elementem z układanki, która powtórnie potrafiła sprawić, że umiałam się uśmiechać. I to szczerze, nie jak wcześniej czym stwarzałam pozory. Tym razem tak było naprawdę. 
 -Myślę, że musisz zdecydowanie częściej wpadać na mecze.-uśmiecha się szeroko
 -Czy ty coś insynuujesz mój drogi?-spoglądam w jego kierunku, a on momentalnie obdarza mnie tym swoim cudownym, chłopięcym uśmiechem na widok, którego niejedne kolana by się ugięły. 
 -Skądże.-odpowiada mi- Po prostu bardzo podobało mi się zakończenie tego dnia, a także  rozpoczęcie kolejnego.-uśmiecha się zawadiacko znacznie się do mnie zbliżając.
 -Muszę już iść.-studzę zdecydowanie jego zapał, choć po chwili zakłada kosmyk moich włosów za ucho pieszcząc przy tym mój policzek
 -W domu raczej nie czeka stęskniony mąż.-mówi nieco rozbawiony
 -On nie, ale wygłodniały kot owszem, a uwierz, nie chcesz mieć na sumieniu Carmen.
 -Jej właścicielki też bym wolał nie mieć.-mówi
 -Miłego dnia panie Bartman.
 -Dzięki pewnej nieziemsko pięknej mężatce jest znacznie lepszy.-szczerzy się, na co ty wywracasz tylko oczami i po chwili pożegnania opuszczasz jego męskie lokum. 
  Przemierzając modeńskie zakątki mijam ulice pełne mieszkańców idących w różne strony, pochłoniętych swoimi sprawami, zajętych swoich życiem i zaczynam się zastanawiać. Jak wygadałoby moje życie, gdybym nie poślubiła Alessandra. Gdzie teraz byłabym, gdybym zdecydowała się zakończyć swoje już fikcyjne małżeństwo. Czy tak jak ci ludzie, których mijałam goniłabym przez życie nie zważając na innych? Czy pochłonął by mnie wyścig szczurów jakim było niewątpliwe życie? Z całą pewnością. Możliwe, że odnalazłabym szczęście, tym razem to prawdziwe, przy boku faceta, który dałby mi o wiele więcej aniżeli dostęp do swojego konta bankowego. A może dalej byłabym sama i pięłabym się po szczeblach kariery? Jedno jednak było pewne. Z całą pewnością byłabym o wiele szczęśliwsza aniżeli w tej chwili. Jednak w życiu jest tak, że za swoje błędy trzeba płacić. Czasem naprawdę słono. Trzeba było umieć stawić im czoła, a nie uciekać od niech jak tchórz. Przyjąć na klatę swoją życiową porażkę, jaką niewątpliwe w moim wypadku było poślubienie tego mężczyzny i przede wszystkim umieć postawić jej kres. A w tej właśnie chwili poczułam, że wreszcie przyszedł na to czas.
 -Proszę, proszę, kogo ja widzę.-słyszę dobrze znany mi męski głos, gdy tylko zaskoczona otwartymi drzwiami wchodzę do mieszkania i dostrzegam sylwetkę nikogo innego jak swojego małżonka. Przełykam głośno ślinę i niemal zamieram widząc jego wyraz twarzy, a także dlatego, że nie mam żadnego dobrego alibi i wiem, że ta rozmowa nie skończy się w żadnym wypadku dobrze..

~*~
Przepraszam za zwłokę, ale dysk w komputerze padł, straciłam dosłownie wszystko co na nim było wraz ze wszystkim rozdziałami i nie dość, że przez kilka dni nie miałam komputera to musiałam użerać się z gośćmi i napisać wszystko od nowa. Nie wiem czy ktokolwiek czekał na rozdział czy nie, jeśli takie z Was się znajdą to miło mi.
Nie wiem co napisać o tym rozdziale, więc opinię pozostawię tylko i wyłącznie Wam. Generalnie mogło być lepiej, mogło być gorzej. flaki z olejem
Za 6 dni ruszają MŚ, żyć nie umierać. Za 7 szkoła, zdecydowanie umierać.
Miłego popołudnia,
wingspiker.



| ask | duet | Alek |

10 komentarzy:

  1. Zdrada jest rzeczywiście kwestią dyskusyjną. Jedni bezwzględnie ją potępiają powołując się chociażby na wiążące słowa przysięgi małżeńskiej i zwyczajną ludzką uczciwość, ale z drugiej strony niby dlaczego ktoś, kto znajduje się chociażby w takiej sytuacji jak główna bohaterka ma mieć jakiekolwiek skrupuły? Alessandro od dawna traktuje Liliannę jako "jedną z wielu" panienek, więc i ona ma prawo poczuć się jak prawdziwa kobieta i bądź co bądź zaspokajać swoje potrzeby.
    Zbyszek jest tutaj taki... aż sama nie wiem, jak go określić. Sensualny? I to właśnie poniekąd mnie martwi. Boję się, że traktuje tą znajomość wyłącznie w kategoriach okazji do zaspokojenia swoich samczych potrzeb, że skrzywdzi główną bohaterkę tak, jak notorycznie robi to jej mąż.
    Pozdrawiam :*
    PS: Cudowny podkład muzyczny do rozdziału! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy jakim typem człowieka się okaże być, choć nie powiem, to pewnie zaskoczy połowę, a drugiej wcale ;)

      Dziękuję! (:

      Usuń
  2. Oo, widzę, że znajomość Lili z Bartmanem idzie w dobrym kierunku! :) nie spodziewalam się Alessandra w mieszkaniu... Boję się, że coś może sie stać. Mimo wszystko jestem dobrej myśli. Wiem że Bartman nie pozwoli skrzywdzic Lil.
    Caluje :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Też sądze podobnie jak Lili. Jej małżeństwo nie jest nawet związkiem. To fikcja, która istnieje jedynie na jakimś papierku. ALessandro zabawia się na prwo i lewo, a Liliana chce tylko się poczuć szczęśliwa i doceniona, a to własnie otrzymuje od Bartmana. Nigdy tego nie dostała od własnego męża. Boję się, że awantura może się źle skończyć.... że Alessando posunie się za daleko...
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie dojrzała do decyzji by cokolwiek zmienić w swoim życiu i czas na ten pierwszy milowy krok. Łatwo nie będzie na pewno ;)

      Usuń
  4. Dzieje się dzieje między Lili i Zbyszkiem. I mężulek wrócił z delegacji, a to dziwne. Lili go nie kocha przecież, więc niech już skończą to fikcyjne małżeństwo. Coś czuję, że nie będzie to łatwe. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem, w końcu nadrobiłam. Jakoś mi się nie składa w tym opowiadaniu być u Ciebie na bieżąco, więc muszę nadrabiać...
    Relacje Zbyszka i Lili mocno poszły do przodu od mojego ostatniego czytania. Od początku wpadli sobie w oko więc to był kwestia czasu. Lika ma w końcu dość wiecznego czekania na męża, który zdradza ją na prawo i lewo udając, że jest święty. Ona też ma prawo być szczęśliwa i żyć tak jak jej się podoba. Szkoda, że tak późno to zrozumiała... Chociaż może nie do końca zrozumiała, co świadczy jej reakcja na obecność męża w domu.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń