niedziela, 28 września 2014

#Epilogo.


   Minęło już tyle lat. Tyle długich dni i nocy. Wiele godzin i minut od tamtego czasu. Wydaje mi się momentami, że to było całą wieczność temu. Zastanawiam się czasem kiedy te lata minęły. Zastanawiam się i nie mam pojęcia. Przeraża mnie fakt w jakim zastraszającym tempie życie przeleciało mi przez palce. Wydaje mi się, że wszelkie wydarzenia, które głęboko wpłynęły na moje życie miały miejsce wczoraj, nie osiem lat temu. To było długie osiem lat, pełne najróżniejszych zmian w moim życiu. Jakie to były lata? Słodko-gorzkie. Miewałam wzloty i upadki, czasem wydawało mi się, że tych drugich było zdecydowanie więcej, ale nie zrażałam się, podnosiłam się z ziemi i po prostu szłam dalej. Miałam kryzysy, chwile zwątpienia. Były momenty w których zastanawiałam się co by było gdybym wyjechała z Alessandrem do Piacenzy, czy bylibyśmy szczęśliwym małżeństwem z dwójką cudownych dzieci? Trudno powiedzieć. Czasem żałowałam, że pozwoliłam na to by to małżeństwo samo doprowadziło się do destrukcji w pakiecie ze mną. Jednak po chwili dochodziłam do wniosku, że tak musiało się po prostu stać. Tak chciał Bóg i muszę się po prostu pogodzić z tym, że miał takie, a nie inne zamiary względem mnie. Nie każdemu jak widać pisany jest od razu książę na białym koniu, życie jak z bajki i wieczne szczęście. Przynajmniej nie mnie. Bo ostatnie lata swojego życia mogę sklasyfikować na dwa etapy. Życia z Alessandrem i po Alessandrze, a może też życie przed zielonookim i po nim. Ale zacznijmy od początku. Jak wyglądało ostatnie osiem lat w moim wykonaniu? Było ciężko, momentami cholernie. O dziwo po początkowych problemach z rozwodem, który zdecydowanie utrudniał mój ówczesny małżonek poszło lepiej niż się spodziewałam. Nie miał żadnych argumentów na swoją obronę, a rosnący brzuch jego kochanki tylko go pogrążał. Po długiej walce wygrałam, jeśli można to tak nazwać. Dostałam więcej aniżeli chciałam choć zaznaczałam, że nie chcę od Alessandra absolutnie niczego prócz rozwodu. Apartament w centrum Modeny, dwa auta, domek wczasowy w Grecji i spora sumka z konta, oto moje zdobycze. To wszystko jednak tylko przypominało mi o mojej życiowej porażce jaką było niebagatelnie to małżeństwo. Tak samo jak to miasto. Kochałam je całym sercem i czułam się tu jak w domu, ale nie mogłam tam zostać. Po prostu nie potrafiłabym tam żyć. Sprzedałam majątki, które dostałam wraz z odzyskaniem przysłowiowej wolności, spakowałam walizki i po prostu wyjechałam. Gdzie? Wróciłam na tarczy do rodzinnego Poznania. Z podkulonym ogonem wróciłam do rodziców spodziewając się najgorszego. Nie spotkałam się z ich potępieniem czy pogardą na które byłam przygotowana. Spotkałam się z ich zrozumieniem i ciepłem. Owszem, nie byli dumni z moich życiowych decyzji, ale byli przede wszystkim kochającymi rodzicami. Rozumieli. Potrafili pogodzić się z faktem, że zięć, którego tak uwielbiali okazał się być skończonym kretynem. Potrafili pogodzić się z tym, że ich córka nie jest tak idealna jakby chcieli. Po prostu to zaakceptowali i podali dłoń, gdy tego potrzebowałam. Byli, gdy tak bardzo ich potrzebowałam, a te kilka miesięcy po rozwodzie było dla mnie męką. Choć może zewnętrznie wyglądałam zupełnie przyzwoicie, tak wewnętrznie byłam wrakiem, własnym cieniem. Zbyt wiele kosztowało mnie to wszystko. Zdecydowanie mnie to przerosło i doprowadziło niemal na skraj depresji. Gdyby nie moi najbliżsi, z całą pewnością skończyłabym na oddziale zamkniętym w pokoju bez klamek. Niektórym mogłoby się wydawać, że rozwód to przecież nic takiego skoro go nie kochałam. To nigdy nie jest nic takiego. Kiedyś czułam coś do tego człowieka, przeżyłam z nim kilka wspaniałych chwil. Ale przede wszystkim doprowadził moje życie do ruiny nie gorszej niż nasz związek. Z resztą nie tylko to było składną na mój stan. Zaangażowałam się choć nie powinnam. Poczułam coś więcej, a cała nasza znajomość powinna zamykać się tylko i wyłącznie w sypialni. Łudziłam się, że i on to poczuł. Myślałam, że to jest właśnie ten z którym każdy wschód i zachód słońca będzie stawała się czymś wyjątkowym. Facet z którym będę wreszcie naprawdę szczęśliwa i z którym spędzę wszystkie swoje dni aż po kres swojego życia. Ten jeden, jedyny na którego czasami czeka się niemal całe życie. Chyba nim był, ale ja nie byłam tą jedyną dla niego. Bo gdyby tak nie było to by nie wyjechał bez słowa. Próbowałby jakkolwiek się ze mną skontaktować. Dałby jakikolwiek znak życia. Nie wysłałby po jakimś roku zaproszenia na ślub. Nie złamałaby nim doszczętnie serca. Po prostu by nie odszedł. 
  Czy tęskniłam za nim? Chyba nie było dnia by tak właśnie nie było. Początkowo wydało mi się, że tylko wydawało mi się, że go kocham, że za nim nie tęsknie. Ale pochłonięta tym cholernym rozwodem nie miałam nawet czasu na sen, więc co tu dużo mówić o zastanawianiu się nad uczuciami. Dopiero po czasie zrozumiałam dlaczego pomimo faktu bycia wolnym człowiekiem tak bardzo czuję się nieszczęśliwa. Wtedy zrozumiałam, że czegoś mi brakuje. To, że za czymś, a raczej tęsknie. Bo dla mnie to nie była tylko  przygoda. Nie była to tylko niezobowiązująca zabawa. Sposób dawania upustu skumulowanym w moim wnętrzu emocji. Wyżywania się fizycznie czy zaspokojania swoich fizycznych potrzeb i żądzy. On nie był dla mnie tylko zabawką, nigdy nią nie był. Był facetem, którego pragnęłam, nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Nie pociągał mnie tylko w sferze łóżkowej, ale i mentalnej. Przy nim czułam się jak prawdziwa kobieta. Przy nim czułam się po prostu szczęśliwa i spełniona, jak przy nikim innym. I chyba właśnie dlatego zaczęło mi na nim zależeć. Dlatego moje serce zaczynało przyśpieszać bicia na samo jego wspomnienie, a mój umysł wariował pod wpływem jego zielonego, przeszywającego spojrzenia. A teraz przez to nie potrafiłam o nim zapomnęć, pomimo faktu, że przez niego byłam już na skraju załamania. Ale czy mogłam go winić? Obydwoje przystaliśmy na układ, że to był tylko seks. Obydwoje zgodnie twierdziliśmy, że to nie było nic więcej. Taki był nasz układ i nie należało go łamać. A ja przekroczyłam granice i teraz musiałam odczuwać opłakane w skutkach konsekwencje swojego czynu. Nie był mi nic winien, w żadnym wypadku nie miałam prawa obarczać go winą za wszelkie swoje krzywdy. Bo przecież gdyby nie on, nie zdecydowałabym się pewnie na ten rozwód, nie ruszyłabym z tego martwego punktu swojego życia i usychałabym w dalszym ciągu w złotej, modeńskiej klatce. On dał mi wiele, ale i niewiele mniej odebrał, choć może i nieświadomie. Mimo to, wciąż pamiętam jego uśmiech. Jego spojrzenie. Czuję jego delikatny dotyk. Zapach jego perfum uderzający do nozdrzy. Wciąż pamiętam słodki smak jego ust. A nawet jego słowa: smakujesz tak cholernie wspaniale, że mam wrażenie, że tracę zmysły wypowiedziane cicho z wariującym oddechem. Nie było chyba wieczora w czasie którego, gdy tylko zamknęłam oczy nie widziałam go.
Bym nie miała przed oczami wszystkich związanych z nim wspomnień. Nie wiem czy był jakikolwiek mojego życia w przeciągu tych kilku lat bym choć przez chwilę o nim nie pomyślała. Bym nie zastanawiała się co teraz robi, gdzie jest i czy jest z nią szczęśliwy. Wystarczyło to sprawdzić w internecie, ale nie chciałam. Każde jego wspomnienie było zby bolesne, choć pragnęłam go jak narkoman heroiny. Momentami wydawało mi się, że wariuje, ale taka właśnie była moja codzienność. Płaciłam i to słono za swoje błędy. Musiałam nauczyć się z tym żyć, bo przecież miałam dla kogo. Znalazłam swój sens. Znalazłam osobę, która mi go da. Dla której gotowa będę zrobić dosłownie wszystko, łącznie ze wskoczeniem w ogień. Facet, którego pokocham nie mniej aniżeli Bartmana. Nie sądziłam, że to będzie kiedykolwiek możliwe. Ale cieszę się, że się myliłam. To on i jego obecność dawała mi siły w momentach w których chciałam się poddać. To jego osoba dawała mie niesamowitą motywację niemal w każdej możliwej dziedzinie mojego życia. To on stał się moim sensem życia. 
  Swoje życie, które wiodłam zamknęłam i zostawiłam w Modenie. Nie utrzymywałam praktycznie kontaktów z tymi, którzy niegdyś wydawali się być przyjaciółmi. Nawet z Chiarą nie byłam tak blisko jak kiedyś. Kiedyś byłyśmy jak siostry, wręcz nierozłączne, teraz rozmawiałyśmy raz na kilka tygodni. Nie było między nami już tej chemii i umiejętności rozmawiania w nieskończoność o zupełnie błahych sprawach. Przez mój wyjazd oddaliśmy się od siebie i co raz bardziej traciłyśmy kontakt. Każda z nas miała swoje życie i powoli zaczynało brakować w nim miejsca na tą drugą. To wszystko bolało i to bardzo, ale nie byłam w stanie temu zaradzić. To musiało się po prostu stać. Nie miało to najmniejszych szans na przetrwanie na dłuższą metę. Brutalne, choć prawdziwe. Taka niestety była kolej rzeczy w naszym życiu, jedni odchodzili, drudzy pojawiali się w ich miejsce. Reszta moich znajomych nie była raczej warta wspominania. Można powiedzieć, że nasza znajomość zakończyła się wraz z zakończeniem mojego małżeństwa. Nie byłam tym zaskoczona, spodziewałam się tego, że przestanę ich interesować skoro nie będę już żoną wpływowego inwestora, a stanę się rozwódką. Byłabym zaskoczona, gdyby zachowali się inaczej. Mój były mąż również nie był osobą o której lubię i warto wspominać. W zasadzie nie miałam ochoty wiedzieć, co się z nim dzieje, jedynie Chiara z braku temtu do rozmowy podrzucała jakieś informacje o jego bycie, które były dla mnie równie ważne, co rynek drobiu w Chinach. Jedyne co zarejestrowałam to to, że był szczęśliwym tatusiem i przykładnym małżonkiem. Czy mu zazdrościłam? Może po trochu, ale sama też odnalazłam urpagnioną życiową równowagę. Zajęło mi to trochę, ale małym kroczkami doszłam do celu. Wydawało mi się nawet, że zapomniałam o brunecie. Jednak głupie zrządzenie losu dość brualnie przypomniało mi, że to absolutnie niemożliwe.
 -Lila?-słyszę dźwięk swojego imienia wypowiadany przez znany męski głos i niemal natychmiast truchleję. Odwracam się i widzę go. W zasadzie niewiele się zmienił. Może poza fruzurą, był wciąż sobą, dokładnie takim jakim go zapamiętałam.- Kiedy my się widzieliśmy, kopę lat.-kręci głową
 -Z osiem.-przytkuję mu
 -Co u ciebie?-pyta przyglądając mi się- Zmieniłaś się.
 -W porządku, jak widać słoneczną Italię zmieniłam na zimną Polskę.-odpowiadam mu- Na lepsze czy gorsze?
 -To chyba oczywiste, że na lepsze.-unosi kąciki ust ku górze- Co porabiasz?
 -Wróciłam do Poznania i tam rozkręciłam własny biznes, wciąż ta sama branża.-mówię- A co u ciebie? 
 -Dwa lata grałem w Rosji, a teraz wracam do Polski także nie mogę narzekać.-odpowiada z uśmiechem
 -Co u żony?
 -W porządku, za dwa miesiące urodzi się nam trzecia pociecha.-mówi wyraźnie uradowany
 -Trzecie? Szybki jesteś.-kiwasz głową z uznaniem
 -Zawsze marzyłem o dużej rodzinie.-odpowiada z uśmiechem- A jak z Tobą? 
 -Jestem szczęśliwa, chciałoby się powiedzieć, wreszcie. Znalazłam faceta dzięki, któremu czuję się najszczęśliwszą osobą na świecie i którego kocham całym sercem.
 -Widać to.-mówi unosząc kąciki ust ku górze- W zasadzie co robisz w Warszawie?
 -No właśnie przyjechałam po swojego mężczyznę.-odpowiada mu 
 -W takim razie nie będę ci przeszkadzał.-dodaje- Muszę zabrać swoich urwisów od biednej babci.-śmieje się- Trzymaj się Lil.
 -Ty też Zbyszek.-odpowiadam z nieco wymuszonym uśmiechem
 -Wiesz, że wciąż pamiętam i nigdy nie zapomnę.-dodaje nieco ciszej
 -Lepiej zapomnij, nie można rozpamiętywać przeszłości.
 -Tak myślisz?
 -Nie możemy żyć przeszłością, to co wydarzyło się osiem lat, zostało za nami te osiem lat temu. Teraz mamy swoje życie i nim musimy się przejmować.-mówię
 -Przepraszam i dziękuję, wiesz za co.-mówi po czym niespodziewanie mnie obejmuje by po chwili zniknąć z mojego pola widzenia i pozostawić mnie w zupełnym szoku w hali przylotów na warszawskim lotnisku. Stoję tak, w zupełnym osłupieniu dobrych kilka minut dopóki głos spikerki inofrmującej o tym, że lot z Paryża właśnie dotarł na miejsce, a pasażerowie za chwilę pojawią się w hali przylotów. Otrząsam się z letargu i wyptruje tego, na którego czekam. Uśmiecham się szeroko pod nosem, gdy dostrzegam jego postawę w oddali. Po chwili widzę także na jego twarzy szeroki uśmiech, nie mija w zasadzie kilka sekund jak stoi i przytula się do mnie. Również nie pozostaję mu dłużna i wtulam się w niego spragniona jego osoby.
 -Jak lot?-pytam
 -Trochę długi no i siedziałem koło mało sympatycznej pani.-krzyw się
 -Kochanie, nie narzekaj.-upominam go
 -Mamo!-gani mnie niemal natychmiast
 -No co?-spoglądam na niego pytająco- Ah no tak, koledzy.-wywracam oczami 
 -Płakałaś?-zmienia temat przyglądając mi się gorliwie
 -Nie, skąd ten pomysł?-pytam prezez chwilę zastanawiając się czy aby z moich oczu nie wydobyło się kilka słonych łez.
 -Mamo, wiesz, że mnie nie oszukasz.-kręci głową
 -Po prostu się za tobą stęskniłam łobuzie.-uśmiecham się ciepło starając się go zbyć- A teraz chodź, opowiesz mi co ciekawego się wydarzyło przez te dwa tygodnie na obozie i o turnieju mój ty mvp.-otaczam go ramieniem pomimo jego protestów i idziemy przez siebie. To właśnie on był całym moim światem. Miłością mojego życia. Ośmioletnim chłopcem o przeraźliwie zielonych oczach i kruczoczarnych włosach oraz nadprzeciętnym jak na swój wiek wzroście. Niemal wierną kopią swojego taty i idąc w jego ślady, choć nieświadomie, zaczął przygodę ze sportem. Pewnego dnia powiem mu kim był jego tata. Powiem mu ile dla mnie on znaczył, a może i w dalszym ciągu znaczy. Kiedyś przyjdzie taka chwila, że sam o to spyta, a ja będę gotowa na to, by mu to powiedzieć. Może i przyjdzie kiedyś chwila, że i on dowie się, że zaraz po jego wyjeździe dowiedziałam się, że jestem w ciąży i nosiłam pod sercem nasze dziecko. Może kiedyś mu powiem, że nigdy nie będę w stanie się z nikim związać ani pokochać jak jego czy naszego syna. No właśnie, może. Nie wiem czy ta chwila kiedykolwiek nadejdzie, nie zastanawiam się nad tym. Teraz liczy się dla mnie tylko to co tu i teraz. Najważniejszy jest teraz Filip, bo tak właśnie ma na imię najważniejszy mężczyzna w moim życiu. I choć przez jego ojca wiele wycierpiałam to za jedną rzecz mogę mu ogromnie podziękować. Gdyby nie on nie miałabym tak cudownego syna i nie byłabym tak szczęśliwa mając go obok. Może i na początku wieść o macierzyństwie była dla mnie nie do pojęcia i wręcz mnie paraliżowała, tak teraz wiem, że to była najlepsza rzecz jaka mogła przydarzyć mi się w życiu. Może i nie mieszkam w pięknym zamku, nie mam księcia na białym koniu i pięknej, złotej karocy, ale mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć jedno. Jestem szczęśliwa. Choć moje życie potoczyło się, tak jak się potoczyło to niczego nie żałuję. Staram się iść nieprzerwanie naprzód. Bo o to właśnie w życiu chodzi. O to by nie zrażać się niepowodzeniami, by czerpać z nich lekcje i odważnie kroczyć do przodu. Iść, po prostu iść. A więc idę. Czasem upadam, ale się podnoszę i idę dalej. Wciąż idę..

 
FINE



~*~
Tym oto sposodem kończymy historię Liliany. Było dość krótko i powiedzmy, że intensywnie. Łatwo nie było, ale jakimś cudem udało mi się dobrnąć do końca tego projektu. To nie będzie typowe pożegnanie, czyli koniec tego bloga, początek kolejnego. Te słowa będą moim pożegnaniem ze światem bloggerskim. Nie jest łatwo mi to pisać, ale taka jest kolej rzeczy. Wraz z ostatnimi słowami tej historii zakończyłam pisanie, przynajmniej solowe. Tak, więc to będzie troszkę dłuższy wywód. 
Zakładając dwa lata temu konto na bloggerze nie spodziewałam się, że aż tyle tutaj będę. Nie sądziłam, że ta przygoda będzie trwała dwa lata, myślałam, że dość szybko się znudzę. Im dłużej pisałam, tym bardziej się w tym odnajdywałam. Co raz bardziej to lubiłam. Na przestrzeni tych dwudziestuczterech miesięcy widzę progres. Widzę go nie tylko w opowiadaniach, ale i w życiu codziennym. Jak? W szkole pisanie wszelkich dłuższych form to błahostka, a i dzięki pisaniu mój umysł jest bardziej otwarny i powiedziałabym, że stałam się bardziej kreatywna. Kończąc to jedenaste opowiadanie w moim wykonaniu czuję zarazem ulgę i ogromny smutek. Wiem, że zakończył się wraz z tym pewien etap w moim życiu. Może niektóre z Was wiedzą, może niektóre nie, ale to nie był do końca mój wybór z własnej woli. Mam zbyt wiele zajęć w chwili obecnej by móc pisać dla Was regularnie, jak przed wakacjami. Długo się zastanawiałam, ale nie mogło być innej decyzji. Musiałam wybrać i padło na pisanie. Z bólem serce odchodzę. Będzie mi brakować wieczorów spędzonych przy pisaniu. Będzie brakować mi historii moich bohaterów wymyślanych w najmniej odpowiednich miejscach i chwilach mojego życia. Będzie mi brakować poszukiwań weny. Ale przede wszystkim będzie brakować mi Was, czytelniczek. To Wy napędzałyście mnie do pisania, dawałyście mi motywacje do działania. Gdyby nie Wy, nie byłoby mnie tutaj. Dziekuję Wam z całego serca za to, że byłyście ze mną. Gdybym mogła, przytuliłabym i podziękowałabym osobiście każde z Was. Dziękuję z całego serca za wszystko, za każde słowo pozostawione w komentarzu pod rozdziałem czy na asku. Nie wierzę, że to już koniec, ale to nieuniknione. Może kiedyś do Was wrócę. Może. Mimo wszystko zawsze będę dla Was dostępna na gadu-gadu czy na asku, no i też postaram się czytać troszkę więcej blogów.
Raz jeszcze dziękuję za wszystko i przepraszam za wszelkie wpadki i tym podobne.
Ściskam gorąco. 
Po raz ostatni,
wingspiker.

| ask | duet |




To już jest koniec, nie ma już nic,
Jeste
śmy wolni, możemy iść...



piątek, 12 września 2014

#sei.


  Czasem kiedy wydaje się nam, że w życiu nie może być już gorzej przekonujemy się jak bardzo się mylimy. Człowiek to tylko głupia i naiwna istota poddana swojemu losowi pisanemu przez głównego stwórcę. Dlaczego głupia i naiwna? Bo wierzy w to, że przez cały czas wszystko może być dobrze, wręcz idealnie. Czasem niektóry wydaje się, że ich życie to niekończąca się bajka. Niestety tak jak w bajkach opowiadanym dzieciom, wszystko ma swój koniec. Nie ma na świecie nic wiecznego, wszystko z czasem przeminie. Pieniądze, sława, kariera, a nawet i miłość, która wydawała się być tą jedyną i najprawdziwszą. To wszystko kiedyś skończy swój byt. Tak samo jak my. Nigdy nie możemy być pewni jutra. Nigdy przecież nie wiemy czy zamykając wieczorem oczy nie zamkniemy ich po raz ostatni. Nie wiemy czy poranna kłótnia z kimś kogo kochamy będzie tą ostatnią. Nigdy nie wiemy co przyniesie los. Jesteśmy tylko marnym marionetkami, a gość na górze pociąga za sznurki czy też je ucina. To, że każdego czeka śmierć to wie nawet małe dziecko. Ale nie każdy wie, że trzeba w życiu zawsze dawać od siebie jak najwięcej, by tyle samo zyskać. Czerpać z każdej chwili radości tyle ile można, z każdego dnia. Dawać do zrozumienia osobom na którym nam zależy, że są dla nas najważniejsze w całym wszechświecie. Jedak przede wszystkim trzeba spełnić jedną żądze jaką posiada każdy z nas. Przede wszystkim trzeba być szczęśliwym. Kochać i być kochanym. Bo przecież to jest w zasadzie niemal cała definicja tego słowa. Niestety w tym momencie mój słownik stracił to słowo. Byłam w zbyt bardzo beznadziejnym punkcie swojego życia by móc odczuwać choć przez sekundę przyjemne ciepło na sercu. Zbyt mocno zostałam sprowadzona do parteru ostatnimi dniami by potrafić choć zmusić swoje usta do cienia uśmiechu. Za dużo kosztowała mnie sytuacja w której właśnie się znalazłam by nawet udawać, że wszystko było w porządku. Dlaczego? Bo nic takie nie było, nawet w najmniejszym stopniu. W moim wypadku sprawdzał się fakt, że jak w życiu się coś zacznie sypać, to w całości. W jednej chwili z pozornie szczęśliwej i tryskającej pozytywną energią kobiety stałam się dwudziestokilkoletnią stonowaną i do tego mocno przygaszoną osobą. Gdzie się podziały te wszystkie pozytywne cechy, ta odrobina szaleństwa czy kokieterii w mojej osobie? Sama nie wiem. Zostały chyba przygniecione przez wyniszczające małżeństwo, a aktualnie sprawę rozwodową, która prawdopodobnie miała zabrać mi kolejne sto lat życia.
 -Jak sprawa?-zagaduje mnie Chiara w pracy w czasie przerwy na lunch
 -Jak tak dalej pójdzie to do emerytury się rozwiodę.-rzucam pochmurnie
 -Przecież ten adwokat mówił, że to tylko formalność?-unosi brwi ku górze
 -Bo tak w zasadzie jest, tylko Alessandro wszystko utrudnia. Cholerny dupek.-walczę
 -I nie można nic z tym zrobić?
 -Gdyby się dało, byłabym rozwiedziona.-wzdycham głęboko dłubiąc w swoim jedzeniu
 -Nie powiesz mi chyba, że on widzi jakieś perspektywy dla tego małżeństwa?
 -Żeby było śmieszniej to tak właśnie to widzi. Twierdzi, że jeszcze wszytko można odbudować i nie zgadza się na żaden rozwód.-prycham
 -Nie dość, że cię notorycznie zdradzał i zaraz będzie ojcem to jeszcze cię uderzył!-wybucha Włoszka
 -Na uderzenie nie mam świadków, sąsiedzi twierdzą, że słyszeli tylko kłótnie i nic więcej.-mówię ze stoickim spokojem- Co do ciąży też nie za bardzo.
 -Co za gnój.-mówi niemiłosiernie zła- Przecież to jest śmieszne.-kręci głową z niedowierzaniem
 -Mnie tego nie musisz mówić, mam już serdecznie dość. Chciałabym mieć zdecydowanie ten etap swojego życia daleko za sobą.
 -A propos etapów w życiu. On się odzywał?-zmienia zupełnie temat
 -Może i tak.-wzruszam obojętnie ramionami
 -Kiedy ostatni raz go widziałaś?
 -Tego dnia w którym drzwi otworzyła mi jego była, a raczej obecna dziewczyna.
 -Skąd pewność, że są razem?
 -Chiara proszę cię, nie drążmy tego tematu. Dla mnie to raczej zamknięta sprawa.
Czy tak było? Chciałabym. Choć twardo starałam się trzymać tej właśnie myśli to wciąż nie dawał mi spokoju. On, a może raczej jego wspomnienie. Nocy spędzonych razem. Tych chwil w których dzięki niemu czułam się jak prawdziwa kobieta. Kiedy czułam się komuś potrzebna. Gdy pożądałam i sama byłam pożądana. Bo to właśnie wtedy zaznałam szczęścia, tego, którego tak bardzo mi brakowało. Poczułam się jak ptak wypuszczony z klatki na wolność. Poczułam, że żyję. Bo przecież gdyby nie on, pewnie jeszcze długo tkwiłabym w tym toksycznym związku, usychając z bólu i nieszczęścia rozrywającego mnie od środka. Nie powiem, że teraz jest lepiej, ale chociaż potrafiłam zebrać się na odwagę i wykonać ten pierwszy, niemal milowy krok by zmienić ten stan rzeczy. W końcu od czegoś trzeba było zacząć, prawda?
 -Dzień dobry pani Matteoni.-uśmiecha się prawnik ściskając moją dłoń, a ja krzywię się przy dźwięku tego nazwiska- Oczywiście wiem, nazwisko to już kwestia czasu.-dodaje widząc moje zmieszanie
 -Ma pan dla mnie coś nowego mam rozumieć?-pytam go
 -Tak proszę pani.-kiwa twierdząco głową- Rozmawiałem z panem Lorenzim, adwokatem pana Matteoniego.-mówi, a ja tężeje na dźwięk wypowiedzianych przez niego słów- Mają pewną propozycję.
 -Nie zgadzam się na żadne mediacje i ugody.-wtrącam bez ogródek
 -Chcieli się spotkać.-kontynuuje nie zważając na moje wcześniejsze słowa
 -Niby w jakiej sprawie?-pytam z wyraźną kpiną w głosie
 -Chcieli porozmawiać w sprawie jakiegoś polubownego załatwienia sprawy.
 -Nie zgadzam się.
 -Proszę to jeszcze przemyśleć.-nalega adwokat
 -Powiedziałam, że nie wyrażam zgody, temat uważam za zakończony.
 -Pani Matteoni, to spotkanie mogłoby zdecydowanie przyśpieszyć tok sprawy i szybciej miałaby pani to za sobą.-ciągnie mężczyzna
 -Podniósł na mnie rękę, a do tego notorycznie mnie zdradzał i nie pozwolę żeby wyszedł z tego bez winy. Zbyt wiele przez niego wycierpiałam.-warczę niemiłosiernie zła- Jeśli to wszystko to już pójdę.-wstaję z miejsca po czym nie dając dojść mu do słowa po prostu wychodzę z kancelarii. Będąc wielkim kłębkiem nerwów wracam do mieszkania. Trzaskam drzwiami przyprawiając tym samym o zawał własnego kota. Ciskam torebką w kąt i mam ochotę zacząć wrzeszczeć ile sił w płucach, ale hamuję się. Nie potrzebuję wściekłych sąsiadów, wzywania policji bo oszalałam i dawania kolejnych argumentów swojemu, niestety wciąż mężowi do przeciągania tego cholernego rozwodu. Ta sprawa już i tak kosztowała mnie momentami zbyt wiele zdrowia. A do tego wydawała się nie mieć końca. Normalni ludzie rozwodzą się na drugiej, góra trzeciej rozprawie. U nas chyba niestety dojdzie do jakiegoś karkołomnego rekordu, bo odbyły się już cztery, a końca jak nie było, tak w ciągu dalszym nie widać. Nie miałam zielonego pojęcia o co mogło mu chodzić. Bo przecież na pewno nie o to, że mnie kochał bo to już dawno było przeszłością. O zemstę? W tym przypadku to wielce prawdopodobne. Bo przecież jak mogłam zażądać rozwodu? Postawić rysę na wizerunku pana idealnego? Nie miałam prawa. I to najmniejszego. A teraz z całą pewnością miałam za to pokutować. Może i porwałam się na nierówną walkę bo w końcu on był wielkim panem z ogromnymi kontaktami i mógł więcej, ale nie miałam innego wyjścia. Nawet gdy życie w wielkim, przestronnym apartamencie z widokiem na panoramę Modeny, pławienie się we wszelakich luksusach, wszelkie wieczorne towarzyskie rozrywki musiałam zamienić na dwupokojowe mieszkanie na przedmieściach,życie przeciętnego zjadacza chleba spędzającego samotnie wieczory w towarzystwie kota. Teraz, siedząc na zimnych balkonowych płytkach i zaciągając się papierosem, choć tak naprawdę nie paliłam, zastanawiałam się jak będzie wyglądać moje życie, gdy już jakimś cudem uda mi się stanąć na nogi. Pojawiało się też wtedy pytanie czy w ogóle uda mi się to kiedykolwiek zrobić. Bo na chwilę obecną leżałam rozpłaszczona na glebie bez większych chęci i jakichkolwiek perspektyw na podniesienie się chociaż do pozycji siedzącej. Nic tylko czekać, na skopanie, a to chyba czynił właśnie Alessandro. Kopał i to niemiłosiernie do tego stopnia, że nie miałam już sił się podnieść. Tak samo jak w tej chwili z podłogi. Mogłabym tu siedzieć w nieskończoność wlepiając tępo wzrok w bliżej nieokreślony punkt. Siedzieć tu tak i przeczekać tą burzę jaką poniekąd sama sobie rozpętałam. Ukryć się przed światem albo wyjechać gdzieś daleko stąd i zacząć życie z zupełnie nową kartą i bez zbędnego bagażu doświadczeń. Wiele oddałabym bym mogła to zrobić. Tak po prostu uciec, od tego wszystkiego. Od tych wszystkich przytłaczających mnie problemów. Zniknąć.
 -Przeziębisz się.-z rozważań wyrywa mnie dobrze znany męski głos w ojczystym języku, a ja natychmiast truchleję. Skąd wiedział gdzie mieszkam? A może skąd wiedział, że to ja skoro na dworze panował już półmrok, a światła latarni nie były w stanie dosięgnąć aż tak daleko. Przez moment łudzę się, że zaczęłam wariować i moja wyobraźnia stroi sobie ze mnie żarty. Jednak po chwili, gdy podnoszę się z miejsca widzę wyraźny zarys jego sylwetki. Nie potrafiłam uwierzyć w to, że tam stał. Przez chwilę w ogóle wątpiłam, że jego celem było odwiedzenie mnie, ale, gdy po chwili usłyszałam energiczne pukanie do drzwi nie miałam najmniejszych wątpliwości. Im bliżej drzwi tym bardziej moje nogi robiły się jak z waty, a serce waliło jak oszalałe. Wzięłam głęboki wdech i drżącą ręką otworzyłam zamek, a po chwili przede mną pojawił się nie kto inny jak brunet. Wystarczył ułamek sekundy. Zaledwie jedno spojrzenie, a pożądanie powtórnie rozpaliło we mnie swój ogień. A może w nas. Bo minęła dosłownie chwila, a zostałam przywarta do ściany pod wpływem silnego męskiego ciała i zupełnie pozbawiona zdrowego rozsądku pod wpływem namiętnych i gorących pocałunków, a także wielkich dłoni błądzących wzdłuż mojego kręgosłupa. Zupełnie straciłam nad sobą panowanie. Zupełnie poddałam się chwili namiętności. Czy z desperacji i potrzeby chwili? Może. Czy z potrzeby bliskości? Prawdopodobne. Ale czy chciałam się nad tym zastanawiać w tym właśnie momencie? To pytanie czysto retoryczne, przynajmniej w moim wypadku. Bo przecież go pragnęłam ja nikogo innego w tym momencie. Chciałam dać po prostu upust temu wszystkiemu, co zgromadziło się w moim wnętrzu przez ostatnie tygodnie. Oddać się tej chwili uniesienia i przyjemności. Kochać się z nim do szaleństwa.
 -Zniknęłaś.-szepcze, gdy na nim leżę zupełnie bez sił po istnym szaleństwie i maratonie jakie sobie zafundowaliśmy
 -Wcale nie.-przeczę jego słowom- Po prostu zmieniłam miejsce zamieszkania.
 -Więc dlaczego się nie odzywałaś?-ciągnie dalej bawiąc się moimi włosami
 -Bo chyba nie miałeś czasu.-przygryzam wargę
 -Ja?-marszczy brwi- Byłaś u mnie?-pyta po chwili dedukcji
 -Nie tylko ja.-mówię bez większych emocji- Wiem, że niczego sobie nie obiecywaliśmy i to twoje życie, więc nie tłumacz się, po prostu mam teraz zbyt wiele zmartwień z tym zasranym rozwodem i pracą. Może też potrzebowałam czasu dla siebie.
 -Nie muszę się tłumaczyć, ale chcę.-odpowiada mi- To była dokładnie ta przez którą wpadałem do baru i przez, a raczej dzięki której się poznaliśmy. Przyjechała porozmawiać.
 -Więc co tu robisz?
 -Porozmawialiśmy, wyjaśniliśmy sobie kilka ważnych rzeczy.-kiwa głową- Ale musiałem cię zobaczyć.-dodaje ciszej
 -Brakowało ci mojej bezpośredniości, szczerości czy raczej pieprzenia się ze mną?-pytam zupełnie wprost
 -A co jeśli powiem, że wszystkiego?-mówi uwodzicielskim tonem głosu
 -To nie uwierzę.-odpowiadam równie zmysłowo delikatnie rozchylając usta na których po zaledwie ułamku sekundy czuję jego wargi napierające na moje.
 -A jak teraz?-mruczy
 -Powiedzmy, że niech ci będzie.-odpowiadam mu, a między nami zapada nieprzyzwoita cisza. Leżymy tak bez słowa, tocząc zaciętą walkę na spojrzenia. Niemal natychmiast ginę pod ciężarem tego zielonego, przeszywającego spojrzenia. Ale czy ktoś byłyby w stanie wygrać tą istną walkę z wiatrakami? Na pewno nie kobieta. A już na pewno nie ja.
 -Twój mąż wie.. no wiesz, o nas?-pyta nagle
 -Nie wiem jakim cudem, ale dowiedział się, że byłam wtedy na meczu oraz tego, że z tobą rozmawiałam i wymyślił sobie, że zdradzam go z tobą od dłuższego czasu.-wzdycham- Czemu pytasz?
 -Bo.. Lila, nie przedłużą mi kontraktu w Modenie.-bombarduje cię swoimi słowami, a ja patrzę się na niego jak zahipnotyzowana
 -Jak to?-pytam cicho
 -Jeszcze miesiąc temu mówili, że są bardzo zainteresowani przedłużeniem, a dwa dni temu dostałem informację, że mogę sobie szukać klubu.
 -Sądzisz, że Alessandro mógł mieć w tym udział?
 -Czy sądzę? Jestem niemal pewien.-mówi stanowczo- Był na treningu i na meczach. Rozmawiał z prezesem bo jako jeden z głównych sponsorów odnośnie transferów ma wiele do powiedzenia.
 -To moja wina.
 -Przestań.-przerywa mi
 -A nie jest?-wzdycham- Przepraszam.-mówię cicho
 -Takie jest życie sportowca, daj spokój.-na jego twarzy jawi się cień uśmiechu
 -Ile wam jeszcze zostało do końca sezonu?
 -Dwa, góra trzy mecze.-głośno przełyka ślinę, a między nami powtórnie zapada głucha cisza. Nie wiem kompletnie co mam powiedzieć. Nie wiem co mam myśleć. Z jednej strony wiem, że nie jesteśmy ze sobą i tak naprawdę nie powinno łączyć nas nic więcej aniżeli przelotny romans, ale w chwili, gdy mi to oznajmił poczułam się jakby przejechał po mnie walec. Liczyłam się z tym, że kiedyś nadejdzie koniec, ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak prędko.
 -Rozumiem.-wyduszam z siebie- Przecież nie jesteśmy parą, nie musisz mieć miny jakby ktoś umarł.
 -Mimo wszystko nie czuję się z tym dobrze.
 -Sam powiedziałeś, taki los sportowców.-odpowiadam zielonookiemu- Był czas na zabawę i chwilę przyjemności, pora pobawić się w prawdziwe życie.
 -Nie wiem gdzie wyląduję, ale chcę żebyś wiedziała, że chwilę spędzone z tobą były dla mnie naprawdę ważne.-unosi mój podbródek
 -I dla mnie również.-dodaję- Dzięki tobie wreszcie zrobiłam coś ze swoim życiem.
 -Czy my się żegnamy?
 -Na to wygląda.-wzruszam ramionami- Lepiej się do tego przygotować, bo to nieuniknione.
 -Rozwodzisz się, a co dalej?
 -Dalej? Postaram się jakoś wrócić do żywych i zacząć na nowo.-kiwam głową- A u ciebie?
 -Grać i jeszcze raz grać.-odpowiada niemal natychmiast- I ustabilizować się wreszcie.
 -Radzę wybierać dobrze, bo potem możesz mieć problemy z rozwodem jak stąd do Afryki.-dodaje żartobliwie, choć tak naprawdę wcale do śmiechu mi nie jest.
 -Skoro tak mówisz.-uśmiecha się delikatnie.
Choć z zewnątrz udawałam silną i nie dawałam niczego po sobie poznać to zabolało. Ktoś mógłby spytać dlaczego, przecież to był tylko i wyłącznie romans. No właśnie z mojej strony to nie była do końca prawda. Zaczęło mi zależeć. Zaczęłam czuć do niego coś więcej aniżeli sam pociąg fizyczny. Przy nim czułam się naprawdę szczęśliwa. To on dawał mi nadzieję na lepsze jutro. To właśnie dzięki niemu przełamałam swoje słabości i ruszyłam z tego martwego punktu jakim było moje małżeństwo. Tyle mu zawdzięczałam, a ona teraz miał tak po prostu wyjechać.. Zostawić mnie po tylu tygodniach wzajemnej rozkoszy i czułości. Tak zwyczajnie odjechać. Ale czy mogłam go winić? Nie miałam do tego prawa, żadnego. To miał być tylko i wyłącznie romans. To miało nie wyjść poza sferę sypialni. Nie umiałam tego zrealizować, więc teraz musiałam po prostu z tym żyć. I nie boję się tego nazwać niespełnioną miłością. Bo wiem, że to co do niego poczułam było czymś innym niż to czym kiedyś darzyłam Alessandra. To było coś zupełnie innego. Coś o wiele głębszego i silniejszego. Coś co właśnie powinno się zakończyć, a nawet nigdy nie mieć początku...



~*~
Spóźniona, ale jestem. przepraszam, znowu
Wiele nam już nie zostało moje drogie. Ostatnia prosta. Wydarzyć się może wszystko, dosłownie. Spodziewajcie się niespodziewanego jak to powiedział Pit. Kogoś pewnie zaskoczę, innych nie. Zobaczymy. 
Szkoły już mam dość. Może by tak święta albo najlepiej wakacje?
MŚ trwają w najlepsze, oby tak do końca z naszym udziałem! Jutro kierunek UĆ. 
Trzymajcie się,
wingspiker.


| ask | duet | Alek |