<podkład>
Minęło już tyle lat. Tyle długich dni i nocy. Wiele godzin i minut od tamtego czasu. Wydaje mi się momentami, że to było całą wieczność temu. Zastanawiam się czasem kiedy te lata minęły. Zastanawiam się i nie mam pojęcia. Przeraża mnie fakt w jakim zastraszającym tempie życie przeleciało mi przez palce. Wydaje mi się, że wszelkie wydarzenia, które głęboko wpłynęły na moje życie miały miejsce wczoraj, nie osiem lat temu. To było długie osiem lat, pełne najróżniejszych zmian w moim życiu. Jakie to były lata? Słodko-gorzkie. Miewałam wzloty i upadki, czasem wydawało mi się, że tych drugich było zdecydowanie więcej, ale nie zrażałam się, podnosiłam się z ziemi i po prostu szłam dalej. Miałam kryzysy, chwile zwątpienia. Były momenty w których zastanawiałam się co by było gdybym wyjechała z Alessandrem do Piacenzy, czy bylibyśmy szczęśliwym małżeństwem z dwójką cudownych dzieci? Trudno powiedzieć. Czasem żałowałam, że pozwoliłam na to by to małżeństwo samo doprowadziło się do destrukcji w pakiecie ze mną. Jednak po chwili dochodziłam do wniosku, że tak musiało się po prostu stać. Tak chciał Bóg i muszę się po prostu pogodzić z tym, że miał takie, a nie inne zamiary względem mnie. Nie każdemu jak widać pisany jest od razu książę na białym koniu, życie jak z bajki i wieczne szczęście. Przynajmniej nie mnie. Bo ostatnie lata swojego życia mogę sklasyfikować na dwa etapy. Życia z Alessandrem i po Alessandrze, a może też życie przed zielonookim i po nim. Ale zacznijmy od początku. Jak wyglądało ostatnie osiem lat w moim wykonaniu? Było ciężko, momentami cholernie. O dziwo po początkowych problemach z rozwodem, który zdecydowanie utrudniał mój ówczesny małżonek poszło lepiej niż się spodziewałam. Nie miał żadnych argumentów na swoją obronę, a rosnący brzuch jego kochanki tylko go pogrążał. Po długiej walce wygrałam, jeśli można to tak nazwać. Dostałam więcej aniżeli chciałam choć zaznaczałam, że nie chcę od Alessandra absolutnie niczego prócz rozwodu. Apartament w centrum Modeny, dwa auta, domek wczasowy w Grecji i spora sumka z konta, oto moje zdobycze. To wszystko jednak tylko przypominało mi o mojej życiowej porażce jaką było niebagatelnie to małżeństwo. Tak samo jak to miasto. Kochałam je całym sercem i czułam się tu jak w domu, ale nie mogłam tam zostać. Po prostu nie potrafiłabym tam żyć. Sprzedałam majątki, które dostałam wraz z odzyskaniem przysłowiowej wolności, spakowałam walizki i po prostu wyjechałam. Gdzie? Wróciłam na tarczy do rodzinnego Poznania. Z podkulonym ogonem wróciłam do rodziców spodziewając się najgorszego. Nie spotkałam się z ich potępieniem czy pogardą na które byłam przygotowana. Spotkałam się z ich zrozumieniem i ciepłem. Owszem, nie byli dumni z moich życiowych decyzji, ale byli przede wszystkim kochającymi rodzicami. Rozumieli. Potrafili pogodzić się z faktem, że zięć, którego tak uwielbiali okazał się być skończonym kretynem. Potrafili pogodzić się z tym, że ich córka nie jest tak idealna jakby chcieli. Po prostu to zaakceptowali i podali dłoń, gdy tego potrzebowałam. Byli, gdy tak bardzo ich potrzebowałam, a te kilka miesięcy po rozwodzie było dla mnie męką. Choć może zewnętrznie wyglądałam zupełnie przyzwoicie, tak wewnętrznie byłam wrakiem, własnym cieniem. Zbyt wiele kosztowało mnie to wszystko. Zdecydowanie mnie to przerosło i doprowadziło niemal na skraj depresji. Gdyby nie moi najbliżsi, z całą pewnością skończyłabym na oddziale zamkniętym w pokoju bez klamek. Niektórym mogłoby się wydawać, że rozwód to przecież nic takiego skoro go nie kochałam. To nigdy nie jest nic takiego. Kiedyś czułam coś do tego człowieka, przeżyłam z nim kilka wspaniałych chwil. Ale przede wszystkim doprowadził moje życie do ruiny nie gorszej niż nasz związek. Z resztą nie tylko to było składną na mój stan. Zaangażowałam się choć nie powinnam. Poczułam coś więcej, a cała nasza znajomość powinna zamykać się tylko i wyłącznie w sypialni. Łudziłam się, że i on to poczuł. Myślałam, że to jest właśnie ten z którym każdy wschód i zachód słońca będzie stawała się czymś wyjątkowym. Facet z którym będę wreszcie naprawdę szczęśliwa i z którym spędzę wszystkie swoje dni aż po kres swojego życia. Ten jeden, jedyny na którego czasami czeka się niemal całe życie. Chyba nim był, ale ja nie byłam tą jedyną dla niego. Bo gdyby tak nie było to by nie wyjechał bez słowa. Próbowałby jakkolwiek się ze mną skontaktować. Dałby jakikolwiek znak życia. Nie wysłałby po jakimś roku zaproszenia na ślub. Nie złamałaby nim doszczętnie serca. Po prostu by nie odszedł.
Czy tęskniłam za nim? Chyba nie było dnia by tak właśnie nie było. Początkowo wydało mi się, że tylko wydawało mi się, że go kocham, że za nim nie tęsknie. Ale pochłonięta tym cholernym rozwodem nie miałam nawet czasu na sen, więc co tu dużo mówić o zastanawianiu się nad uczuciami. Dopiero po czasie zrozumiałam dlaczego pomimo faktu bycia wolnym człowiekiem tak bardzo czuję się nieszczęśliwa. Wtedy zrozumiałam, że czegoś mi brakuje. To, że za czymś, a raczej tęsknie. Bo dla mnie to nie była tylko przygoda. Nie była to tylko niezobowiązująca zabawa. Sposób dawania upustu skumulowanym w moim wnętrzu emocji. Wyżywania się fizycznie czy zaspokojania swoich fizycznych potrzeb i żądzy. On nie był dla mnie tylko zabawką, nigdy nią nie był. Był facetem, którego pragnęłam, nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Nie pociągał mnie tylko w sferze łóżkowej, ale i mentalnej. Przy nim czułam się jak prawdziwa kobieta. Przy nim czułam się po prostu szczęśliwa i spełniona, jak przy nikim innym. I chyba właśnie dlatego zaczęło mi na nim zależeć. Dlatego moje serce zaczynało przyśpieszać bicia na samo jego wspomnienie, a mój umysł wariował pod wpływem jego zielonego, przeszywającego spojrzenia. A teraz przez to nie potrafiłam o nim zapomnęć, pomimo faktu, że przez niego byłam już na skraju załamania. Ale czy mogłam go winić? Obydwoje przystaliśmy na układ, że to był tylko seks. Obydwoje zgodnie twierdziliśmy, że to nie było nic więcej. Taki był nasz układ i nie należało go łamać. A ja przekroczyłam granice i teraz musiałam odczuwać opłakane w skutkach konsekwencje swojego czynu. Nie był mi nic winien, w żadnym wypadku nie miałam prawa obarczać go winą za wszelkie swoje krzywdy. Bo przecież gdyby nie on, nie zdecydowałabym się pewnie na ten rozwód, nie ruszyłabym z tego martwego punktu swojego życia i usychałabym w dalszym ciągu w złotej, modeńskiej klatce. On dał mi wiele, ale i niewiele mniej odebrał, choć może i nieświadomie. Mimo to, wciąż pamiętam jego uśmiech. Jego spojrzenie. Czuję jego delikatny dotyk. Zapach jego perfum uderzający do nozdrzy. Wciąż pamiętam słodki smak jego ust. A nawet jego słowa: smakujesz tak cholernie wspaniale, że mam wrażenie, że tracę zmysły wypowiedziane cicho z wariującym oddechem. Nie było chyba wieczora w czasie którego, gdy tylko zamknęłam oczy nie widziałam go.
Bym nie miała przed oczami wszystkich związanych z nim wspomnień. Nie wiem czy był jakikolwiek mojego życia w przeciągu tych kilku lat bym choć przez chwilę o nim nie pomyślała. Bym nie zastanawiała się co teraz robi, gdzie jest i czy jest z nią szczęśliwy. Wystarczyło to sprawdzić w internecie, ale nie chciałam. Każde jego wspomnienie było zby bolesne, choć pragnęłam go jak narkoman heroiny. Momentami wydawało mi się, że wariuje, ale taka właśnie była moja codzienność. Płaciłam i to słono za swoje błędy. Musiałam nauczyć się z tym żyć, bo przecież miałam dla kogo. Znalazłam swój sens. Znalazłam osobę, która mi go da. Dla której gotowa będę zrobić dosłownie wszystko, łącznie ze wskoczeniem w ogień. Facet, którego pokocham nie mniej aniżeli Bartmana. Nie sądziłam, że to będzie kiedykolwiek możliwe. Ale cieszę się, że się myliłam. To on i jego obecność dawała mi siły w momentach w których chciałam się poddać. To jego osoba dawała mie niesamowitą motywację niemal w każdej możliwej dziedzinie mojego życia. To on stał się moim sensem życia.
Bym nie miała przed oczami wszystkich związanych z nim wspomnień. Nie wiem czy był jakikolwiek mojego życia w przeciągu tych kilku lat bym choć przez chwilę o nim nie pomyślała. Bym nie zastanawiała się co teraz robi, gdzie jest i czy jest z nią szczęśliwy. Wystarczyło to sprawdzić w internecie, ale nie chciałam. Każde jego wspomnienie było zby bolesne, choć pragnęłam go jak narkoman heroiny. Momentami wydawało mi się, że wariuje, ale taka właśnie była moja codzienność. Płaciłam i to słono za swoje błędy. Musiałam nauczyć się z tym żyć, bo przecież miałam dla kogo. Znalazłam swój sens. Znalazłam osobę, która mi go da. Dla której gotowa będę zrobić dosłownie wszystko, łącznie ze wskoczeniem w ogień. Facet, którego pokocham nie mniej aniżeli Bartmana. Nie sądziłam, że to będzie kiedykolwiek możliwe. Ale cieszę się, że się myliłam. To on i jego obecność dawała mi siły w momentach w których chciałam się poddać. To jego osoba dawała mie niesamowitą motywację niemal w każdej możliwej dziedzinie mojego życia. To on stał się moim sensem życia.
Swoje życie, które wiodłam zamknęłam i zostawiłam w Modenie. Nie utrzymywałam praktycznie kontaktów z tymi, którzy niegdyś wydawali się być przyjaciółmi. Nawet z Chiarą nie byłam tak blisko jak kiedyś. Kiedyś byłyśmy jak siostry, wręcz nierozłączne, teraz rozmawiałyśmy raz na kilka tygodni. Nie było między nami już tej chemii i umiejętności rozmawiania w nieskończoność o zupełnie błahych sprawach. Przez mój wyjazd oddaliśmy się od siebie i co raz bardziej traciłyśmy kontakt. Każda z nas miała swoje życie i powoli zaczynało brakować w nim miejsca na tą drugą. To wszystko bolało i to bardzo, ale nie byłam w stanie temu zaradzić. To musiało się po prostu stać. Nie miało to najmniejszych szans na przetrwanie na dłuższą metę. Brutalne, choć prawdziwe. Taka niestety była kolej rzeczy w naszym życiu, jedni odchodzili, drudzy pojawiali się w ich miejsce. Reszta moich znajomych nie była raczej warta wspominania. Można powiedzieć, że nasza znajomość zakończyła się wraz z zakończeniem mojego małżeństwa. Nie byłam tym zaskoczona, spodziewałam się tego, że przestanę ich interesować skoro nie będę już żoną wpływowego inwestora, a stanę się rozwódką. Byłabym zaskoczona, gdyby zachowali się inaczej. Mój były mąż również nie był osobą o której lubię i warto wspominać. W zasadzie nie miałam ochoty wiedzieć, co się z nim dzieje, jedynie Chiara z braku temtu do rozmowy podrzucała jakieś informacje o jego bycie, które były dla mnie równie ważne, co rynek drobiu w Chinach. Jedyne co zarejestrowałam to to, że był szczęśliwym tatusiem i przykładnym małżonkiem. Czy mu zazdrościłam? Może po trochu, ale sama też odnalazłam urpagnioną życiową równowagę. Zajęło mi to trochę, ale małym kroczkami doszłam do celu. Wydawało mi się nawet, że zapomniałam o brunecie. Jednak głupie zrządzenie losu dość brualnie przypomniało mi, że to absolutnie niemożliwe.
-Lila?-słyszę dźwięk swojego imienia wypowiadany przez znany męski głos i niemal natychmiast truchleję. Odwracam się i widzę go. W zasadzie niewiele się zmienił. Może poza fruzurą, był wciąż sobą, dokładnie takim jakim go zapamiętałam.- Kiedy my się widzieliśmy, kopę lat.-kręci głową
-Z osiem.-przytkuję mu
-Co u ciebie?-pyta przyglądając mi się- Zmieniłaś się.
-W porządku, jak widać słoneczną Italię zmieniłam na zimną Polskę.-odpowiadam mu- Na lepsze czy gorsze?
-To chyba oczywiste, że na lepsze.-unosi kąciki ust ku górze- Co porabiasz?
-Wróciłam do Poznania i tam rozkręciłam własny biznes, wciąż ta sama branża.-mówię- A co u ciebie?
-Dwa lata grałem w Rosji, a teraz wracam do Polski także nie mogę narzekać.-odpowiada z uśmiechem
-Co u żony?
-W porządku, za dwa miesiące urodzi się nam trzecia pociecha.-mówi wyraźnie uradowany
-Trzecie? Szybki jesteś.-kiwasz głową z uznaniem
-Zawsze marzyłem o dużej rodzinie.-odpowiada z uśmiechem- A jak z Tobą?
-Jestem szczęśliwa, chciałoby się powiedzieć, wreszcie. Znalazłam faceta dzięki, któremu czuję się najszczęśliwszą osobą na świecie i którego kocham całym sercem.
-Widać to.-mówi unosząc kąciki ust ku górze- W zasadzie co robisz w Warszawie?
-No właśnie przyjechałam po swojego mężczyznę.-odpowiada mu
-W takim razie nie będę ci przeszkadzał.-dodaje- Muszę zabrać swoich urwisów od biednej babci.-śmieje się- Trzymaj się Lil.
-Ty też Zbyszek.-odpowiadam z nieco wymuszonym uśmiechem
-Wiesz, że wciąż pamiętam i nigdy nie zapomnę.-dodaje nieco ciszej
-Lepiej zapomnij, nie można rozpamiętywać przeszłości.
-Tak myślisz?
-Nie możemy żyć przeszłością, to co wydarzyło się osiem lat, zostało za nami te osiem lat temu. Teraz mamy swoje życie i nim musimy się przejmować.-mówię
-Przepraszam i dziękuję, wiesz za co.-mówi po czym niespodziewanie mnie obejmuje by po chwili zniknąć z mojego pola widzenia i pozostawić mnie w zupełnym szoku w hali przylotów na warszawskim lotnisku. Stoję tak, w zupełnym osłupieniu dobrych kilka minut dopóki głos spikerki inofrmującej o tym, że lot z Paryża właśnie dotarł na miejsce, a pasażerowie za chwilę pojawią się w hali przylotów. Otrząsam się z letargu i wyptruje tego, na którego czekam. Uśmiecham się szeroko pod nosem, gdy dostrzegam jego postawę w oddali. Po chwili widzę także na jego twarzy szeroki uśmiech, nie mija w zasadzie kilka sekund jak stoi i przytula się do mnie. Również nie pozostaję mu dłużna i wtulam się w niego spragniona jego osoby.
-Jak lot?-pytam
-Trochę długi no i siedziałem koło mało sympatycznej pani.-krzyw się
-Kochanie, nie narzekaj.-upominam go
-Mamo!-gani mnie niemal natychmiast
-No co?-spoglądam na niego pytająco- Ah no tak, koledzy.-wywracam oczami
-Płakałaś?-zmienia temat przyglądając mi się gorliwie
-Nie, skąd ten pomysł?-pytam prezez chwilę zastanawiając się czy aby z moich oczu nie wydobyło się kilka słonych łez.
-Mamo, wiesz, że mnie nie oszukasz.-kręci głową
-Po prostu się za tobą stęskniłam łobuzie.-uśmiecham się ciepło starając się go zbyć- A teraz chodź, opowiesz mi co ciekawego się wydarzyło przez te dwa tygodnie na obozie i o turnieju mój ty mvp.-otaczam go ramieniem pomimo jego protestów i idziemy przez siebie. To właśnie on był całym moim światem. Miłością mojego życia. Ośmioletnim chłopcem o przeraźliwie zielonych oczach i kruczoczarnych włosach oraz nadprzeciętnym jak na swój wiek wzroście. Niemal wierną kopią swojego taty i idąc w jego ślady, choć nieświadomie, zaczął przygodę ze sportem. Pewnego dnia powiem mu kim był jego tata. Powiem mu ile dla mnie on znaczył, a może i w dalszym ciągu znaczy. Kiedyś przyjdzie taka chwila, że sam o to spyta, a ja będę gotowa na to, by mu to powiedzieć. Może i przyjdzie kiedyś chwila, że i on dowie się, że zaraz po jego wyjeździe dowiedziałam się, że jestem w ciąży i nosiłam pod sercem nasze dziecko. Może kiedyś mu powiem, że nigdy nie będę w stanie się z nikim związać ani pokochać jak jego czy naszego syna. No właśnie, może. Nie wiem czy ta chwila kiedykolwiek nadejdzie, nie zastanawiam się nad tym. Teraz liczy się dla mnie tylko to co tu i teraz. Najważniejszy jest teraz Filip, bo tak właśnie ma na imię najważniejszy mężczyzna w moim życiu. I choć przez jego ojca wiele wycierpiałam to za jedną rzecz mogę mu ogromnie podziękować. Gdyby nie on nie miałabym tak cudownego syna i nie byłabym tak szczęśliwa mając go obok. Może i na początku wieść o macierzyństwie była dla mnie nie do pojęcia i wręcz mnie paraliżowała, tak teraz wiem, że to była najlepsza rzecz jaka mogła przydarzyć mi się w życiu. Może i nie mieszkam w pięknym zamku, nie mam księcia na białym koniu i pięknej, złotej karocy, ale mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć jedno. Jestem szczęśliwa. Choć moje życie potoczyło się, tak jak się potoczyło to niczego nie żałuję. Staram się iść nieprzerwanie naprzód. Bo o to właśnie w życiu chodzi. O to by nie zrażać się niepowodzeniami, by czerpać z nich lekcje i odważnie kroczyć do przodu. Iść, po prostu iść. A więc idę. Czasem upadam, ale się podnoszę i idę dalej. Wciąż idę..
FINE
~*~
Tym oto sposodem kończymy historię Liliany. Było dość krótko i powiedzmy, że intensywnie. Łatwo nie było, ale jakimś cudem udało mi się dobrnąć do końca tego projektu. To nie będzie typowe pożegnanie, czyli koniec tego bloga, początek kolejnego. Te słowa będą moim pożegnaniem ze światem bloggerskim. Nie jest łatwo mi to pisać, ale taka jest kolej rzeczy. Wraz z ostatnimi słowami tej historii zakończyłam pisanie, przynajmniej solowe. Tak, więc to będzie troszkę dłuższy wywód.
Zakładając dwa lata temu konto na bloggerze nie spodziewałam się, że aż tyle tutaj będę. Nie sądziłam, że ta przygoda będzie trwała dwa lata, myślałam, że dość szybko się znudzę. Im dłużej pisałam, tym bardziej się w tym odnajdywałam. Co raz bardziej to lubiłam. Na przestrzeni tych dwudziestuczterech miesięcy widzę progres. Widzę go nie tylko w opowiadaniach, ale i w życiu codziennym. Jak? W szkole pisanie wszelkich dłuższych form to błahostka, a i dzięki pisaniu mój umysł jest bardziej otwarny i powiedziałabym, że stałam się bardziej kreatywna. Kończąc to jedenaste opowiadanie w moim wykonaniu czuję zarazem ulgę i ogromny smutek. Wiem, że zakończył się wraz z tym pewien etap w moim życiu. Może niektóre z Was wiedzą, może niektóre nie, ale to nie był do końca mój wybór z własnej woli. Mam zbyt wiele zajęć w chwili obecnej by móc pisać dla Was regularnie, jak przed wakacjami. Długo się zastanawiałam, ale nie mogło być innej decyzji. Musiałam wybrać i padło na pisanie. Z bólem serce odchodzę. Będzie mi brakować wieczorów spędzonych przy pisaniu. Będzie brakować mi historii moich bohaterów wymyślanych w najmniej odpowiednich miejscach i chwilach mojego życia. Będzie mi brakować poszukiwań weny. Ale przede wszystkim będzie brakować mi Was, czytelniczek. To Wy napędzałyście mnie do pisania, dawałyście mi motywacje do działania. Gdyby nie Wy, nie byłoby mnie tutaj. Dziekuję Wam z całego serca za to, że byłyście ze mną. Gdybym mogła, przytuliłabym i podziękowałabym osobiście każde z Was. Dziękuję z całego serca za wszystko, za każde słowo pozostawione w komentarzu pod rozdziałem czy na asku. Nie wierzę, że to już koniec, ale to nieuniknione. Może kiedyś do Was wrócę. Może. Mimo wszystko zawsze będę dla Was dostępna na gadu-gadu czy na asku, no i też postaram się czytać troszkę więcej blogów.
Raz jeszcze dziękuję za wszystko i przepraszam za wszelkie wpadki i tym podobne.
Ściskam gorąco.
Po raz ostatni,
wingspiker.
To już jest koniec, nie ma już nic,
Jesteśmy wolni, możemy iść...
Jesteśmy wolni, możemy iść...